30 lip 2012

Rozdział 17. Nie bój się marzyć



    Otarłam pot z czoła, uparcie biegnąc dalej. Słońce wyglądało zza kłębiących się na niebie chmur, co jakieś czas oślepiając mnie. Wyglądało na to, że zbiera się na deszcz. Miałam nadzieję jednak, że zdążę chociaż dokończyć tę rundkę. Postanowiłam chwilkę odpocząć, kiedy poczułam kłucie w boku. Schowałam się pod drzewem z obawy przed zbliżającymi się opadami. Pochyliłam się nieco i starałam się oddychać spokojniej. Usłyszałam znajome głosy, podniosłam głowę. Draco i Blaise w towarzystwie kilku dziewcząt mijali mnie. Żaden z nich nie spojrzał, choć byłam pewna, ze wcześniej mnie zauważyli. Posmutniałam. Rozumiem, bardzo przejmują się pochodzeniem, ale wyjaśnienia mi się też należą. Nie. Malfoy już mi to wyjaśnił na początku roku. Więc czy m się irytuję? Że nie mam brudnej krwi, a i tak mnie ignorują? Czy może tym, że pomimo takiej krwi nie potrafiliby mnie zaakceptować. Nie chciałam burzyć ich zdania na temat mojej rodziny. Bo wtedy ta znajomość nie byłaby szczera. Chciałam, aby odezwali się do mnie, a nie mojego nazwiska. Głupie pragnienie, idiotyczne wręcz. Zachowuję się żałośnie, kurczowo chwytając się takich chęci. A jednak ciężko zrezygnować z kuszącej perspektywy. Skoro oni nie podejdą pierwsi, zmuszę ich jakoś, aby na mnie popatrzyli. Choćbym miała im uprzykrzać życie. Kilka metrów za grupą szła ognistowłosa dziewczyna ze spuszczoną głową. Ginny – pomyślałam z żalem. Podbiegłam do niej, mijając Ślizgonów.
- Cześć, Wiewióreczko, co taka nadąsana? – Zaczęłam z pozorną radością, choć w środku dominowała niepewność. Weasley podniosła wzrok i natychmiast się uśmiechnęła.
- Życie – westchnęła.
- Często szydzi z nas, prawda? Chodź, poprawimy Ci zaraz humor – I zaczęłam ją gonić ze śmiechem. Z udawanym przerażeniem dziewczyna uciekła. Obiegłyśmy kilka razy drzewo, pod którym wcześniej odpoczywałam, skierowałyśmy się na boisko od Quidditcha. Skakałyśmy, piszczałyśmy. Rozłożyłam ręce w bok, odchyliłam głowę i wykrzyczałam do Życia.
- Wygramy! Wygramy!
- Wygramy – Ginevra przyłączyła się do mnie. Kiedy zabrakło nam już powietrza, położyłyśmy się na boisku. Wtedy zaczęło padać. Nie myślałyśmy jednak o powrocie. Krople były przyjemnie ciepłe, orzeźwiały. Gryfonka zaczęła robić niewidzialne aniołki na mokrej trawie. Zaśmiałam się. Wariatka. Obie nie jesteśmy normalne. Dlatego tak dobrze spędzamy razem czas. Ubrania przylepiły nam się do ciał, włosy zamieniły się w posklejane strąki. Niechętnie podniosłyśmy się z ziemi i wróciłyśmy do dormitorium. To był ostatni wolny dzień przed lekcjami. Niedzielny czas uważam za dobrze wykorzystany. Osuszyłyśmy włosy i przebrałyśmy się w piżamy. Długo jeszcze rozmawiałyśmy przyciszonymi głosami, aby nie obudzić współlokatorek.
    Rano zeszłyśmy razem na śniadanie. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy dołączyła do nas Hermiona Granger. Tak, ta sama, która powinna zakochać się w Ronie. Mówiąc już o nim, ostatnio bardzo dziwnie się zachowuje, tak samo jak reszta braci. Pomijając przygnębienie młodej Weasley, coś musiało się podczas ferii stać. Nie chcę się dopytywać, sądzę, że i tak mi powie prędzej czy później. Sama mam własne problemy i nie byłoby mi na rękę opowiadać o tym, nawet tej kochanej dziewczynie. Bez słowa usiadłyśmy przy stole i zaczęłyśmy uzupełniać braki pokarmowe. Atmosfera c, była dosyć napięta. Nie byłam pewna czy to z między mną a brązowowłosą, czy pomiędzy nimi. Postanowiłam zerwać tę nić „grozy”.
- Hermiono, jak się miewa Ronald? – Zmroziła mnie spojrzeniem.
- Jak świetnie, że pytasz. No, Ginny, powiedz jak Ron. – Nie wiedziałam, że tylko pogorszę sytuację. Już mogłam siedzieć cicho. Teraz tylko patrzyłam jak wspomniana robi się czerwona na twarzy i odchodzi od stołu. Niepewnie spojrzałam na Granger.
- Nie miałam nic złego na myśli – powiedziałam ze szczerym zawstydzeniem. Dziewczyna jedynie zmierzyła mnie wzrokiem i również wyszła z Wielkiej Sali. Westchnęłam. I wszystko zepsułam jeszcze bardziej.
    Widelcem jeszcze przez chwilę mieliłam w talerzu, ale po chwili ze zrezygnowaniem poszłam do Biblioteki. Widok twarzy Hermiony przypomniał mi o jednej niewyjaśnionej rzeczy. Mianowicie: dlaczego jej twarz wygląda jak moja? Dobrze, niech Wam będzie. Moja jak jej, w końcu jest starsza. Poszłam do działu rodów czarodziejskich. Przeszukałam kilka półek, bo niestety tutaj pozycje nie były ułożone alfabetycznie. Wpisane tu były rodziny nie tylko czystej krwi, ale wszystkie te, których członkowie uczęszczali do Hogwartu. Z małymi problemami znalazłam księgę z napisem „Riddle”, w końcu to znany ród, gorzej z tomem „Granger”, ale i taki się pojawił. Wzięłam obie i usiadłam pod regałem. Było tu o wiele ciszej niż przy stolikach, pomimo stałego nadzoru pani Pince. Otworzyłam pierwszą, rodziny Hermiony. Jedynie ona jest czarownicą, reszta to mugole. Nic nadzwyczajnego tam nie znalazłam. Ze spisanej historii wynika, że to szanowana i szczęśliwa grupa. Zupełna przeciętność. Żadnych skandali, morderstw, zaginień. Czysto. Nikt też nie był adoptowany. Czysta Grangerowska krew. Wzięłam drugą księgę. Ta było o wiele grubsza. Przepełniona tragicznymi historiami, niewyjaśnionymi tajemnicami rodu. Wielu twarzy nie było, a jedynie nazwiska. Żyje jedynie nasza trójka.  Jakaż dziwna rodzina.  Jaszczur, kobieta-wąż oraz ja. Doprawdy dziwna rodzina. Ale też nie znalazłam nic o połączeniu moim i szlamy. Przypomniawszy sobie o lekcjach, odłożyłam w pośpiechu tomy i pobiegłam na Historię Magii. Przez cały wykład Profesora Binnsa myślałam o możliwościach naszego pokrewieństwa. Ale takich brak. Moje przemyślenia przerwało wejście Dolores Umbridge. Wywołała kilka osób i zabrała ich ze sobą – głownie z Gryffindoru. Ciekawe, co zmajstrowali. Do końca lekcji kręciłam się na krześle, aż w końcu mogłam porozmawiać z Ginevrą. Była dosyć blada i niespokojna. Już domyślałam się, o co mogło chodzić, ale chciałam się upewnić.
- Ginny, powiedz, co się stało – nadal nic nie mówiła, więc pociągnęłam ją do łazienki – Mów – rozkazałam – Milczała – Ginevro Weasley, masz mi natychmiast powiedzieć, dlaczego Ropusza Baba zabrała Gryfonów i Krukonów do swojego gabinetu – Dziewczynie w oczach stanęły łzy. Nadal nie chciał nic tłumaczyć – albo nie mogła. Przejęłam więc inicjatywę – Czy chodzi o Gwardię Dumbledore’a?  - Teraz naprawdę musiała się przestraszyć.
- Skąd… skąd o tym wiesz? – No właśnie, skąd wiem.
- Nie to jest teraz ważne. Musimy dowiedzieć się, czego Różowa chciała od nich.
- Skąd wiesz – zatrzymała mnie.
- Nie bój się, nikt mi nie powiedział. Wyjaśnię ci, obiecuję. Ale teraz chodźmy poszukać członków GD. To nasz obecny priorytet. Rozumiem, że czujesz się zagubiona, boisz się. Ale pomyśl o Harrym –  wiedziałam, że poruszyłam zakazany temat – to także dla niego powstało to stowarzyszenie. Nie zawiedźmy go. Chodź – pociągnęłam ją w stronę gabinetu Dyrektora. Ukryłyśmy się w kącie, za ścianą i czekałyśmy. Po wielu, naprawdę wielu, minutach kilka osób wyszło z pomieszczenia i rozeszło się w różne strony. W nasza szedł Zachariasz Smith, uczeń Hufflepuffu. Cmoknęłam na niego, aby zwrócić jego uwagę. Zrozumiał. Skręcił w najbliższy korytarz i poczekał na nas.
- Chodźmy do Biblioteki, tam nas nie podsłuchają – posłuchałyśmy go. Kiedy już schowaliśmy się za rzędem książek w odległym dziale, Zachariasz zaczął wyjaśnienia. Zdziwiłam się, że nie spytał o mnie. W końcu nie należę do Gwardii – Nakryli nas. Wiedzą, że potajemnie się spotykamy. Wszystkie osoby, które teraz były na rozmowie, poddane zostaną przesłuchaniom i stałej obserwacji. Nie możemy już uczestniczyć w zebraniach. Dumbledore wziął na siebie całą odpowiedzialność GD. Pojawił się nawet Knot, chciał aresztować Dumbledore’a, ale uciekł. Rozumiecie? Zostawił nas z nią. Pewnie teraz Umbridge obejmie stanowisko Dyrektora. A ona wie, że jest nas więcej i będzie węszyć. Musicie być ostrożni. Trzeba zrekrutować więcej osób, bo upadniemy. Aha, jest jeszcze coś. Umbridge zakłada  Brygadę Inkwizycyjną do pilnowania porządku. Ale głównie będą wyłapywać was. Zdajecie sobie sprawę, że wielu będzie niewinnych, wielu odejdzie z GD? – Pokiwałyśmy głowami w zadumie. Więc już jesteśmy na tym etapie. Trzeba się spieszyć. Pożegnałyśmy się ze Smithem i wyszłyśmy pierwsze, aby nie wzbudzić podejrzeń. Kiedy byłyśmy już w Dormitorium same, Ginevra zadała kluczowe pytanie, którego tak się bałam:
- Skąd o  t y m  wiesz?
- Dobrze, opowiem ci wszystko – czy byłam pewna, że  w s z y s t k o? Ale obiecałam jej – mojej kochanej, małej Ginny. Przecież nikomu nie powie, a jakby coś się stało, Snape wymaże jej pamięć. Jestem okrutna, nie ufam jej do końca. Ale taka już moja natura. Dobrze, postanowiłam – Ale musisz mnie wysłuchać do końca. Nie oceniaj mnie, dopóki nie skończę – Ruda kiwnęła. Nabrałam powietrza. Do pokoju weszła Lavender.
- Snape cię prosi – wyszła. Spojrzałam przepraszająco na przyjaciółkę, choć w środku odczułam ulgę, że nie musze jej teraz opowiadać o mojej przeszłości. A należy jej się to. Kiedy teraz się zdecyduję na taki krok, jeśli w ogóle? Jeszcze raz ją przeprosiłam i pobiegłam do gabinetu Mistrza Eliksirów.
- Wzywał mnie pan – z pośpiechu zapomniałam zapukać, za co zostałam obrzucona morderczym spojrzeniem. Nie skomentował tego jednak. Wyciągnął dłoń z listem i czekał aż go odbiorę. Zachowywał się co najmniej dziwnie. Zero sarkazmu, zero krzyku, czysta obojętność – Coś jeszcze? – Nie otrzymałam polecenie, więc wróciłam do Dormitorium. Weasley zasnęła – pewnie od nadmiaru wrażeń, reszty nadal nie było w pokoju, otworzyłam więc kopertę. Barty. Uśmiechnęłam się do siebie.

Jak trening, Księżniczko? Mam nadzieję, że nie wyszłaś z formy, bo poczujesz ból w maju. A to niedługo.

Kolejną lekcję miałam dopiero za około pół godziny, więc postanowiłam odpisać.

Trening w porządku. Ból to poczujesz ty, jeśli jeszcze raz list przekaże mi Mistrz Emocji.

Nasze stosunki były dość niejasne. Odnosiliśmy się do siebie jak do dobrych znajomych, ale jedyne, co nas łączyło to mordercze treningi. Tyran. Włożyłam kartkę do tej samej koperty i zaniosłam ją Snape’owi. Chociaż było to bez najmniejszego sensu, ponieważ i tak zaraz miałam mieć z nim zajęcia. Zrobiłam to chyba z braku czegokolwiek do roboty. Pobiegłam jeszcze obudzić Ginny, a zrobiłam to z okropnym trudem, bo tak słodko spała. Niechętnie poszłyśmy do lochów. Cały czas Gryffoni mieli zajęcia z uczniami Slytherinu, więc miałam idealną okazję, aby wprowadzić plan z niedzieli w życie. A najlepszym sposobem na uwłaszczenie Malfoy’owi jest udowodnienie wszystkim, że to tępa tchórzofretka. Stał pod ścianą chwaląc się Pensy nową odznaką od Umbridge. Jakie to naiwne. Aż było mi go szkoda. Szybko otrząsnęłam się z tego nieadekwatnego do sytuacji uczucia. Severus wpuścił nas do klasy. Zajęłam miejsce niedaleko blondyna. Widocznie zdziwił się widząc mnie bliżej. Prawie się roześmiałam.
- Jaki śmiałek powie mi, co to jest? – Uniósł fiolkę z bezbarwną cieczą. Więc nawet nasz profesor sądzi, że jest on przerażający? Zabawne. Oj tak, ta mikstura dużo nabroi w tym roku. Uniosłam rękę. Granger także. Pojedynek? Dwie pieczenie na jednym ruszcie.
- Pan Malfoy – przewidywalne. Pozory przede wszystkim, już to mówiłam.
- Nie jestem pewien – zaczął się jąkać. Prychnęłam, na co zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem tak samo zimnych oczu.
- Panie Malfoy – ponaglił go Nietoperz.
- Veritaserum – Uniosłam brwi. Zaskoczył mnie, nie powiem. Ale pewnie u niego w domu często tego się używa na domownikach. Znów uśmiechnęłam się cynicznie.
- Pięć punktów. Do czego służy? – Zgłosiły się te same trzy osoby. Snape wyraźnie nie wiedział kogo z naszej dwójki wybrać. Nie muszę chyba tłumaczyć jakie osoby mam na myśli? No dalej, Sev, wiesz kim jestem, nie wahaj się. No już – Damy szansę Pannie Jackobs – odparł zrezygnowany. Masz szczęście, Sev.
- Eliksir prawdy.
- Dzisiaj go uwarzycie – nie oczekiwałam pochwały. Wzięłam potrzebne składniki i rozpoczęłam pracę. Ten eliksir miałam bardzo dobrze opanowany, ponieważ pomagałam po balu Snape’owi warzyć go dla więźniów. Strzeż się blondasie.
- Psssst. Draco – spojrzał na mnie zdumiony – zapomniałeś o odnóżach akromantuli. Chłopak jedynie prychnął i wrócił do pracy. Cholera, jest sprytniejszy niż myślałam albo to ja jestem głupia. Lekcja się skończyła, oddaliśmy fiolki i poszliśmy na kolejne lekcje. Przez cały dzień próbowałam upokorzyć Ślizgona, jednak nie doceniłam chłopaka. Kiedyś rozkwaszę mu tę parszywą gębę. Stop. Nie będę się tak wyrażać. Kiedyś zmienię kształt jego nieładnej twarzyczki. Zdecydowanie lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.