30 lip 2012

Rozdział 16. Lustro jest granicą, za którą kryje się strach przed własną twarzą.


    Z okazji mojego przybycia do Riddle Manor oraz zbliżających się świąt, Lord - za namową Narcyzy Malfoy - postanowił zorganizować przyjęcie. Nie jestem fanką tego typu zjazdów. Stracone pieniądze, czas i zdrowie. Ale ojciec sądzi, że to idealny sposób na przedstawienie mnie Śmierciożercom. To swoją drogą dosyć dziwne, że po tylu miesiącach sobie przypomniał, że zaledwie nieliczne grono mnie poznało.
    Chcąc więc czy nie, musiałam poddać się licznym zabiegom pielęgnacyjnym na specjalną prośbę Pana posiadłości. Wokół mnie krążyły trzy młode kobiety o srogim wyrazie twarzy. Z wyglądu niezwykle podobne, zapewne siostry. Jednak charaktery zupełnie odmienne. Co chwilę przerywały pracę, aby uzgodnić, co dalej ze mną zrobią. Czy mam mieć krótką sukienkę, czy długą, upięte włosy, czy rozpuszczone, mocny makijaż, czy wręcz przeciwnie? A tego typu dylematami musiały się zmierzyć. Oczywiście każda miała odmienne zdanie. Na domiar złego doszło do kłótni i teraz jedna kobieta zaplatała mi warkocz, by po chwili inna go zniszczyła. Cebulki moich włosów wprost płakały. Zaczęłam się niecierpliwić. Służki wdały się w głośną konwersację. Zatrzęsło mi się wewnątrz z irytacji.
- Panie wybaczą – wstałam z krzesła i mijając bliźniaczki, wyszłam z łazienki. Niekomfortowo było mi spacerować po korytarzach w samej halce, tym bardziej, że wkrótce mogą przybyć pierwsi goście i niefortunnie teleportować się tuż przy mnie. Oj, to by było zdecydowanie okropne. Ukryłam się więc w swoim pokoju i usiadłam przed lustrem. Włosy miałam skołtunione po eksperymentach trójki, kreski na powiece zrobione niedokładnie. Doprowadziłam się do porządku i znów zadumałam się przy swoim odbiciu. Nie miałam zamiaru udziwniać swojego stroju, ani też stroić się nadto. Nie mogę jednak także ubrać się w codzienną szatę, skoro ma to być oficjalne przyjęcie. Podrapałam się po głowie w zadumie.  Najrozsądniejszym wyjściem byłoby poproszenie pani Malfoy o pomoc. Ale z drugiej strony nie znam jej, więc nie chcę zawracać głowy. Ze zrezygnowaniem usiadłam na łóżku. Minuty mijały, a ja wciąż nie miałam pomysłu na ubiór. Jeszcze przez chwilę się wahałam, po czym poszłam poszukać blondwłosej Śmierciożerczyni. Zastałam ją w jadalni. Nagle obawy powróciły. Jak mam się do niej zwrócić. Nigdy nie rozmawiałyśmy. Zaraz, to moja posiadłość i moja poddana. Tak jakby. Nie, to byłoby niestosowne. Ale co ona może mi zrobić. Mimo wszystko…
- Pani Malfoy - podeszłam bliżej – Mam małą prośbę.
    Przygładziłam fałdy sukienki i ostatni raz spojrzałam w lustro. Siniaki po ostatnich treningach zakrywała warstwa pudru, delikatny makijaż mający jedynie podkreślić niektóre walory idealnie komponował się z upiętym w koka warkoczem. Kilka kosmyków uciekło spod wsuwek, ale na to już nic nie mogłam poradzić. Sercowaty dekolt eksponował moją smukłą szyję, srebrne nitki krzyżowały się na tułowiu tworząc paski oplatające mnie. Rozkloszowany dół wiśniowej sukni dopełniał całość. Dało to efekt taki, jaki chciałam – szykownej skromności. Na koniec Narcyza wpięła mi coś we włosy, ale nie było już czasu, aby spoglądać na odbicie. Założyłam przyszykowane wcześniej buty i poszłam na bal.
    Jadalnia na szczęście nie wyglądała teraz niczym wyjęta z bajki o Kopciuszku. Tak naprawdę jedyną ozdobą były borowe zasłony upięte przy oknie. Parkiet był w całości przeznaczony dla gości i jedyną powierzchnią, na której coś stało, był stół z cateringiem.  W rogu stała wysoka choinka ozdobiona zielono – srebrnymi bombkami i łańcuchami.
    Z niewidzialnych głośników wydobywała się jakaś spokojna muzyka. Goście zdawali się być nieco znudzeni. Lord Voldemort zapewne wyznaje zasadę, że „król się nie spóźnia – to inni przychodzą za wcześnie”. Na jego nieszczęście jestem innego przekonania i jeśli się nie pospieszy to mnie tu już nie zastanie. Tłum zaczął się rozstępować i chylić w pokłonie. Uczyniłam to samo, aby nie wzbudzać podejrzeń. Ubrany w odświętną szatę, choć niczym nie różniącą się od codziennej, Czarny Pan zajął miejsce na wcześniej wyczarowanym krześle. Zero kultury. To zapewne było powitanie – samo jego wejście. On to ma tupet. Złość we mnie zawrzała. Zapewne ma zamiar poczekać aż wszyscy się spiją i wtedy mnie przedstawi i zostawi na pastwę tych zboczeńców.
    Nie mając nic do roboty, skierowałam się ku przekąskom. Zastanawiałam się pomiędzy dziwnym brązowym czymś, a dziwnym pozwijanym czymś. Poczułam dłoń na ramieniu. Serce na moment mi się zatrzymało.
- Gwiazda wieczoru nie bawi się dobrze? – Bartemiusz miał twarz tuż przy moim uchu. Zdecydowanie za blisko. Odwróciłam się, aby mu się przyjrzeć. Nie wyglądał na wstawionego – Nie mierz mnie tak, bo się zarumienię – A jednak było w nim coś innego.
- Zarumienisz się jak ci przyłożę – mruknęłam.
- Zatańczmy – Miałam nikłe de javu. Z jakiegoś innego balu. Hm, nie byłam na wielu, więc pewnie z tamtego balu. Mimo niewyjaśnionego niepokoju chwyciłam wyciągnięta dłoń. Nie tańczyliśmy długo, zaledwie kilka piosenek. Crouch też nie przyklejał się do nie, więc mu odpuściłam. Znów poczułam się dziwnie, kiedy poprosił o spacer. Nie opierałam się jednak. W sumie wolałam go chyba jako miłego mężczyznę niż srogiego mentora.
- Nie jest ci zimno? – Brunet zdjął marynarkę i podszedł do mnie od tyłu. Jednak zamiast poczuć opadający materiał na ramiona, poczułam dłoń na ustach. Szok uniemożliwił mi poruszanie się. Przypomniałam sobie o szkoleniu Bartemiusza, ale ugryzienie go w rękę byłoby raz, że dziwne, a dwa, niemożliwe. Miał rękawiczki. Drugą ręką przytrzymał mi tułów, abym nie mogła uciec. Co zamierza zrobić. Nie, co on robi. Podwójny agent? Ale Dumbledore miał tyle okazji, żeby mnie porwać. Bez sensu. Własne pobudki? To najwierniejszy sługo ojca, poza tym nie dałam mu powodu do złości. Chyba że podczas treningu za kopanie po genitaliach. Albo. To naprawdę zboczeniec. To najbardziej prawdopodobne. To dziwne, ale ja się go nie bałam. Pomimo tego, że mnie trochę podduszał, cały czas ufałam temu srogiemu dziadowi. Nie czułam strachu. Do momentu, kiedy mnie pocałował. Nie samym dotykiem ust się przeraziłam, a zapachem. Nie wyobrażajcie sobie zaraz jakiegoś odoru smoczego oddechu czy czosnku. To była bardzo specyficzna woń. Woń eliksiru wielosokowego. Nadszedł czas na protest. Jednak co znaczyła siła nastolatki w stosunku do mięśni dorosłego mężczyzny. Zupełnie nic. Spróbowałam znowu znokautować jego członka, ale najwidoczniej był na to przygotowany. Najważniejsze też to uzmysłowić sobie, że to nie jest Bartemiusz Crouch, tylko jakiś facet, który chce mi zrobić krzywdę. Nie mogę się hamować. Spróbowałam jeszcze raz go kopnąć, ale tylko bardziej się w niego wtuliłam. Napastnik oderwał usta i spojrzał na mnie, ja na niego. Włosy obcego przybrały barwę granatowej czerni. Byłam pewna, że go nie znam. Prawie krzyknęłam, kiedy niebieski promień odrzucił ciało ode mnie. Spojrzałam w stronę źródła. Prawdziwy Crouch biegł w stronę nieprzytomnego. Zdezorientowana patrzyłam na rozwój wydarzeń. Brunet zaczął się podnosić i iść ku mnie. Cofnęłam się kilka kroków. Twarz mężczyzny nabyła już naturalnych części. Zielone oczy utkwił w mojej sylwetce, mściwy uśmiech mroził krew. Miał przerażający wyraz. Szaleńca. Kiedy Barty prawie go złapał, napastnik dosłownie rozpłynął się. Jak gdyby rozwiana mgła. Nie teleportacja, tylko powolne zanikanie. Jak duch.
    Wciąż roztrzęsiona doprowadziłam się do porządku i razem z Bartym wróciłam na bal. Wszystko wyglądało tak samo. Pary ubrane elegancko podrygiwały w rytm muzyki, nieco już podpite, Lord siedział na swoim „tronie”. Tak jakby wydarzenia sprzed kilku minut działy się w zupełnie innym  świecie, innym wymiarze. To było takie sztuczne. Całe przyjęcie. Zrobiło mi się niedobrze. Czarny Pan skinieniem głowy poprosił mnie i Croucha na słówko. Niezauważanie szturchnęłam mojego trenera w żebra i spojrzeniem dałam do zrozumienia, że ma nic nie wspominać o brunecie. Przez chwilę ojciec szeptał do ucha coś słudze, później kazał zbliżyć się mnie.
- Zaraz poproszę cię do mnie – tylko tyle. Pewnie nawet nie zauważył, że zniknęłam. A miałam wrażenie, że z nieznajomym spędziłam kilka godzin. Poszłam się czegoś napić.
- Dobrze się czujesz? – Barty uważnie mi się przyglądał.
- Nic mi nie jest – pociągnęłam łyk jakiegoś napoju, który nalałam sobie, nawet nie patrząc co biorę. Skrzywiłam się i odkaszlnęłam. Gorzkie. Usłyszałam parsknięcie.
- Nie powinnaś pić alkoholu – mężczyzna delikatnie wyjął mi z dłoni szklankę i dopił drinka. Nastała krępująca cisza – Zatańczysz? – Miałam wrażenie, że cofam się w czasie. Dokładnie to samo pytanie, taka sama dłoń wyciągnięta w moją stronę przez takiego samego mężczyznę. Ogarnął mną lęk. Niepewnie spojrzałam na cofającą się rękę. Bartemiusz westchnął.
- Przepraszam. Nie powinienem wywoływać wspomnień. Ale pamiętaj, że jestem tym samym wrednym, zapuszczonym człowiekiem, co wcześniej – Roześmialiśmy się. Tak, tego byłam pewna. To ten sam Śmierciożerca – Chcesz o tym porozmawiać? – Dobrze wiedziałam, o czym mówi. Pokręciłam głową przecząco – Ale pamiętaj, że jutro i tak mamy trening – popatrzyłam na niego jak na kogoś z innej planety. Widziałam jego oddalające się plecy. Nie chciałam myśleć o napastniku. Równie dobrze mógł to być przypadkowy gość, któremu się zwyczajnie spodobałam. Ale coś mi mówiło, że zwyczajny gość nie rozpływa się tak po prostu. Nie chciałam o tym wspominać ojcu, i tak pewnie ma ważniejsze rzeczy, jak na przykład podbój świata. Tylko dlaczego zabrzmiało to ironicznie?       
    Bolały mnie już nogi od kilkugodzinnego stania, kręciło mi się w głowie od napoju, byłam rozdrażniona po spotkaniu z ustami jakiegoś oblecha. Nie podoba mi się to, że czuję się szczęśliwa, że przybrał twarz Barty’ego. To jest normalne? Nie miałam siły już się nad tym zastanawiać. Wróciłam do pokoju, zdjęłam sukienkę i schowałam się pod ciepłą kołdrę.
   Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Ale nie mogłam, bo wtedy czekałoby mnie jeszcze więcej godzin ćwiczeń. A tego, uwierzcie mi, nie chciałam.
- Szybciej! Zwalniasz. Szybciej! Twój ojciec jest w lepszej formie – nie był to miłe, bo Lord całymi dniami albo siedział w gabinecie i obmyślał plany albo rzucał zaklęcie uśmiercające. Nagle za mną pojawił się kolorowy promień, który o dziwo nie chciał mnie trafić, a może chciał. W każdym razie musiałam biec tak szybko, aby mnie nie dotknął, bo inaczej spaliłabym się żywcem – jak później powiedział mi Crouch. Nie wiedziałam czy by na to pozwolił, ale nie chciałam sprawdzać. Pewnie skończyłabym z licznymi poparzeniami.
- Dobra. Starczy na dzisiaj – upragnione zdanie pozwoliło mi upaść na przyjemnie chłodną ziemię. Zima już się kończyła, śnieg dawno stopniał, ale zieleni nadal nie było nigdzie widać. Trening zdecydowanie dawał efekty. Choć w niezwykle bolesny sposób. Spocona i zmaltretowana podążałam korytarzem do łazienki. Po drodze minęłam kilku Śmierciożerców, którzy natychmiast po zauważeniu mnie pokłonili się. Tak jest od czasu balu, kiedy to pamiętnego dnia ojciec wystawił mnie na pokaz niczym w zoo. Wszystko dokładnie oglądali mnie z każdej strony. Całe szczęście nie było tam młodego pokolenia, bo wzroku tych wszystkich znajomych bym nie zniosła. Poza tym sama nie wiem, kto jeszcze służy ojcu. W podziękowaniu za rewelacyjną pomoc przed balem, wysłałam Narcyzie tuzin róż i czekoladki. Nie wiem, czy je lubi, ale to już nie mój problem. Liczy się gest.
    Mnóstwo się w tym roku wydarzyło. Te święta chyba będę wspominać najlepiej. Oprócz kilku stresujących sytuacji, czas spędziłam niezwykle miło. W gronie najbliższych mi obecnie osób. Śmierciożercy może i czynią zło. Może zadają ból. Może są potworami. Jednak to moja rodzina i jak w niej przystało, wspieramy się na tyle, na ile to możliwe. Kocham każdego – no dobra, wielu – z nich na swój sposób. Z uśmiechem będę także wspominać rozdawanie prezentów. Otóż w dworze Lorda nie ma tradycyjnych choinek z prezentami obok. Owszem – choinka jest. Ale i tak potem spalana – aby zasymbolizować zbliżający się koniec Dumbledora, jak mawia ojciec. Dwóch wybranych Śmierciożerców chodzi od pokoju do pokoju i wręcza upominki. Doprawdy zabawny widok.
    Ale teraz już starczy. Trzeba wrócić do szkoły. Zniosłam walizkę ze schodów i jeszcze raz pomachałam stojącemu przed drzwiami ojcu, nauczycielowi oraz kilku poddanym. Lord zaklęciem przetransportował mnie pod bramy Hogwartu. Ciężko będzie wrócić do codzienności, oj ciężko. Ale może codzienne biegi pomogą zachować mi choć cząstkę minionych ferii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.