30 lip 2012

Rozdział 14. Nie pytaj świata, dokąd zmierza, bo jeszcze ci odpowie.

    Patrzyłam jak powozy wypełnione uczniami oddalają się od zamku. Stałam pośród innych kilkudziesięciu osób zostających na święta w szkole. Choć ja pewnie zorganizuję sobie lepsze zajęcie niż Sylwester w Hogwarcie. Kiedy dyliżanse zniknęły nam z oczu, zawróciłam do zamku. Kichnęłam kilka razy. Ostatnia kąpiel na środku zamarzniętego jeziora pozostawiła drobny prezent - przeziębienie.Z braku lepszego pomysłu postanowiłam odwiedzić Mistrza Eliksirów. Czekałam, aż schody "podjadą" do mnie, kiedy usłyszałam przyciszone głosy. Wrodzona ciekawość nie pozwoliła odejść. Na palcach podeszłam do drzwi klasy transmutacji i przytknęłam ucho.
- Albusie, to od początku był zły pomysł. Jeśli ta różowa landr... - wywód przerwało chrząknięcie - Umbridge się dowie, wszystkich wyrzuci. Nawet, gdyby udało im się utrzymać to w tajemnicy, kto ich ma szkolić? jako jedyny miał D-O-Ś-W-I-A-D-C-Z-E-N-I-E.
- Kochana, musimy sobie radzić  bez Harry'ego. On zginął, ale zło nadal istnieje.
- A czy nie pomyślałeś, że za łatwo umarł?  Dumbledore, ten dzieciak kilkakrotnie pokonał Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, a miałby zginąć tu, w Hogwarcie, pod twoim nosem?!
-Minervo, nie jest istotne imię mordercy. Jedno życie za życia milionów. Czy to ma znaczenie?
- Nie wierzę, że to mówisz... - usłyszałam kroki, więc szybko oderwałam się od drzwi. W panice wskoczyłam na oddalające się już schody i zbiegłam po nich. Krukon odszedł. Odetchnęłam. Mój umysł zaczął przyswajać informacje. Czyli Gwardia Dumbledore'a już istniała. Byłam na siebie wściekła. Miałam śledzić Wybrańca, a nie wiedziałam o jego kółku zainteresowań?! Ale jeśli dyrektor o nim wie, to znaczy, że Umbridge ich złapała. W takim razie co ten starzec tu robi? Co do Umbridge. Będzie teraz problem z pozbyciem się jej. Cholera. Oparłam się o ścianę. Dlaczego nie pomyślałam o wszystkim. Hmm... dalej. Zakon Feniksa pewnie ma żałobę. Są teraz podatni na wpływy, na zmiany nastrojów. A gdyby ta... przekonać wszystkich, że to Dumbledore stoi za śmiercią Bliznowatego lub nic wtedy nie zrobił, choć przy tym był, ktoś z Zakonu mógłby przejść na naszą stronę z samego pragnienia zemsty! Prawie podskoczyłam z radości.  Ale nie pomyślałam o jednym. Severus Snape. Tak trudna osoba, tajemnicza i skryta. Według książki działa po obu stronach. Jednak wolę to jakoś sprawdzić.


- Wejść!
-Dzień dobry, profesorze.
- O. to ty - zaczął zimnym głosem - Przyszłaś spytać jak się czują moje buty po lekcji z tobą? - Zarumieniłam się.
- Nie. Właściwie to chce wiedzieć, co u ojca - Nietoperz spojrzał na mnie i odłożył długopis.
- Żyje - wysyczał
- Pytam o plany. Przecież wiem, że nie gnije.
- Licz się ze słowami - wywróciłam oczami - I myślisz, że ci powiem?
- Po to tu jestem.
- Wyjdź.
- Proszę?
- Wynocha! - Opanowałam gniew i z uniesioną głową opuściłam gabinet. Jemu na razie nie ufałam. Za dużo o mnie wie, ja o nim nic. Zamyślona szłam do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, kiedy na kogoś wpadłam.
- Szlaban! - Ryknął Goyle.
- Co? Dlaczego?
- Za atakowanie uczniów
- Może ten tłuszcz zasłania ci drogę?
- Minus 20 punktów, szlamo - uśmiechnął się perfidnie. Gniew znów we mnie zawrzał. Zdusiłam do w sobie. Najważniejsze to utrzymać Riddle - czyli drugą mnie - w tajemnicy.
- Ty gruby, zapchlony nieudaczniku - wycedziłam - nabrałbyś szacunku do kobiet.
- Ja tu żadnej nie widzę.
- Spokój! - Nasza jakże miłą konwersację przerwał skrzeczący, nieprzyjemny głos. Z obrzydzeniem popatrzyłam na kroczącą ku nam różową kulkę. - Panie Goyle?
- Naruszyła regulamin - powiedział to jak wykuta formułkę.
- Szlaban, panno... ?
- Jackobs.
- Dzisiaj po kolacji w moim gabinecie - zakończyła przesłodzonym głosem. Aż mnie trzęsie jak go słyszę. Obróciłam się na pięcie i odeszłam. Może w końcu uda mi się bez kolejnych przeszkód dojść do Pokoju Wspólnego?

    W salonie Gryfonów było niewiele osób, większość wyjechała do domów. Weasleyowie nie pogodzili się ze śmiercią Harry'ego. Muszą odpocząć od tego zamieszania. Pogrzeb dopiero po Nowym Roku, mają czas na przemyślenie wszystkiego. Usiadłam przy kominku i zapatrzyłam się w ogień. Zawsze mnie fascynował. Tańczące języki płomieni hipnotyzowały. Tak niebezpieczny, a jednocześnie pociągający. Niszczący żywioł, niepokonana siła. Coś niesamowitego. Zło i dobro w jednym. Coś jak ja. Choć nadal nie jestem pewna co do słuszności mojego postępowania, nie mam wątpliwości, że gdyby ojciec mnie wezwał, bez wahania spełniłabym jego każde polecenie. No, prawie każde.
- Paulina! - W moją stronę zamaszystym krokiem szła Lavender. - W dormitorium czeka na ciebie sowa z listem - poderwałam się z fotela. Faktycznie, na parapecie siedział duży, czarny ptak. Ciemne oczy utkwił we mnie. Drapieżnym spojrzeniem śledził każdy ruch. Ostrożnie do niego podeszłam i odwiązałam rulonik od nóżki. Rozwinęłam kartkę.
    Zgodnie z instrukcjami zawartymi w liście, wieczorem stałam przed Wielką Salą z bagażem. Sługa ojca, którego nazwiska nie miałam zaszczytu poznać, podał się za mojego dalekiego wujka - mugola. Czekałam więc na mojego rzekomego krewnego. Przynajmniej ominie mnie szlaban. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o reakcji ropuchy. Czas zaczynał mi się coraz bardziej dłużyć. Kolejne minuty mijały. Zniecierpliwiona chodziłam w kółko, aż zakręciło mi się w głowie. Czyżby coś się stało? Nie, ojciec by nie zapomniał! Prawda...? Zmrużyłam oczy. Z przeciwległego korytarza wyszła zakapturzona postać. Sądziłam, że chce ukryć swoją twarz, ale po upewnieniu się, że jesteśmy sami, zdjęła płaszcz. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko. Mężczyzna miał nie więcej niż 35 lat. Poszarpane włosy pewnie skracane były zwykłym scyzorykiem. Wysokie kości policzkowe, wyraźnie zarysowana linia szczęki. Oczy skrywane pod kosmykami ciemnych włosów, ładne zęby, postawna budowa. Nieznajomy zdjął rękawiczkę i wyciągnął do mnie dłoń.
- Przepraszam za spóźnienie. Bartemiusz Crouch - moja ręka zatrzymała się gwałtownie. Czy do brze usłyszałam? Zmierzyłam przybysza wzrokiem.
- Ty nie żyjesz - stwierdziłam, na co szatyn roześmiał się cicho. Przekrzywiłam głowę, nie rozumiejąc.
- Jak widać, stoję tu z bijącym sercem - chwycił moją zawisłą w powietrzu dłoń i przyłożył do piersi. Faktycznie, wyczuwalne pulsowanie świadczyło o prawdziwości  jego słów. A może to jakieś sztuczki? - Dobra, zbieramy się.
- A... ale - nie zdążyłam dokończyć, bo mężczyzna teleportował nas. I po moim szlabanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.