30 lip 2012

Rozdział 11. Żałoba jest w naszym sercu, a nie na oczach całego świata



    Biegłam korytarzem, ile sił w nogach.Starałam się nabierać do płuc jak najwięcej powietrza. Kłucie w prawym boku utrudniało poruszanie się.  Dam radę,zaraz będę na miejscu.  Odpychałam osoby stojące mi na drodze. Co jakiś czas uderzałam kogoś barkiem. Już prawie,jeszcze kawałek. Zakręt. Widziałam swój cel. Stał do mnie tyłem, oparty o kolumnę dziedzińca.
- Panno Jackobs! – Usłyszałam.Niechętnie zatrzymałam się i obróciłam do nauczycielki. Profesor McGonagall skrzyżowała ręce na piersi. Z niecierpliwością stukała czubkiem buta o ziemię.Patrzyłam na nią, dysząc po szybkim biegu.
- Idziesz, czy nie – Kobieta ruszyła dalej, a ja nie wiedząc, co zrobić, nadal stałam w miejscu. Spojrzałam na niczego nieświadomego chłopaka i - wzdychając ciężko - poszłam za opiekunką Gryffindoru. Dogoniłam ją, a przy każdej próbie wyciągnięcia z niej jakichkolwiek informacji, gromiła mnie wzrokiem. Zatrzymałyśmy się przy gargulcu, prowadzącym do gabinetu dyrektora. Po wypowiedzeniu hasła, posąg odskoczył i ukazały się schody. Profesor McGonagall natychmiast zaczęła się po nich wspinać, nie mając wyboru, musiałam pójść za nią. Kobieta bez pukania weszła do gabinetu profesora Dumbledora i gestem ręki dała mi znak, że mam o nic nie pytać. Niepewnie przekroczyłam próg. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak, jak opisano go w książce. Owalne, na ścianach portrety wszystkich dyrektorów szkoły, złote kółko, na którym przysiadywał feniks, mała biblioteczka. Za biurkiem siedział postawny starzec. Siwa broda sięgała już prawie do ziemi, twarz poznaczona latami, zza okularów z niezrozumiałym smutkiem patrzyły na mnie oczy o mądrym wyrazie. Dłońmi złożonymi jak do modlitwy podpierał haczykowaty nos. Rowling napisała, że wzrok miał zawsze pogodny, z oczu wyzierała radość. Jakby się uśmiechały. Jednak teraz wyglądały na zmartwione. Niespokojnie przestąpiłam z nogi na nogę, założyłam ręce na ramiona.
-Usiądź – dyrektor wskazał krzesło przed biurkiem.
-Postoję – kiedy profesorowie nadal nic nie mówili, spróbowałam wypytać ich, o co chodzi – To zaczyna być niepokojące. Czy coś się stało, dyrektorze? Kiedy profesor McGonagall mnie zawołała, nieco się spieszyłam, więc proszę o przejście do rzeczy. To nie jest zabawne – dodałam, kiedy dalej milczeli.Chcieli być tajemniczy? Nie bardzo im to wychodziło. Z niecierpliwością cmoknęłam – Przepraszam, ale jeśli macie teraz zamiar trzymać język za zębami,to niestety będę musiała was opuścić – opiekunka Gryffindoru na moje słowa gwałtownie wciągnęła powietrze. Uśmiechnęłam się w duchu. Pewnie dawno nie słyszała tak bezczelnych słów od ucznia.
-Nie wiem, od czego zacząć – Dumbledore westchnął. Odwróciłam się z powrotem do starca.
-Powiedziałabym, że od początku, jednak wolałabym „od najważniejszego”–uśmiechnął się delikatnie.
-To mogłoby za bardzo tobą wstrząsnąć. Ale dobrze, nie będę przeciągał. Twoja matka została zaatakowana. Medycy nie zdołali jej uratować – cisza, jaka zapadła po tych słowach, nigdy nie była tak przeszywająca - nawet na zajęciach u Snepa. Na miękkich nogach podeszłam do krzesła i – pomimo mojego wcześniejszego „buntu” – usiadłam. Takiej informacji się nie spodziewałam. Już chyba wolałam, żeby nadal przeciągał oznajmienie mi śmierci Bonnie, niż powiedział to tak „ostro”. Nie zorientowałam się, że mam uchylone usta.Zażenowana szybko je zamknęłam.
-Jak to się stało – pierwsze pytanie, jakie mi się nasunęło.
-Napadnięto ją ubiegłej nocy. Działali szybko, najwyraźniej nie zależało im nacierpieniu twojej matki. Nie martw się, nawet nie wiedziała, że właśnie umiera– niewielkie pocieszenie, ale jednak.  Ukryłam twarz w dłoniach, nie płakałam. Jakbym była opróżniona z wszelkiego płynu. Nie potrafiłam uronić nawet jednej łzy. Czy byłam więc dobrą córką? Ale Bonnie nie chciałaby żebym pogrążyła się w rozpaczy. Jednak na pewno nie będę spokojnie się uczyć w Hogwarcie, kiedy jej mordercy nie zostali ukarani.
-Kto. Kto to był? – Modliłam się, żeby to nie byli Śmierciożercy.
-Może wyda ci się to dziwne, patrząc na rozwój magii i technologii mugolskiej,jednak nie wiemy. Sprawca zatarł wszelkie ślady. Podejrzewam, że przy pomocy różdżki – więc to czarodziej. Łatwiej się go znajdzie – Aurorzy cały czas poszukują morderców. Bo wątpię, żeby to była jedna osoba. Wrogów nie miała ani ona, ani ty, prawda? – Przytaknęłam – Możliwe, że byli to Śmierciożercy. I niekoniecznie na konkretne zlecenie, może losowo mieli kogoś zabić. I padło na twoją matkę.Choć to bardzo wątpliwe. Spaliliby wtedy więcej domów.
-Została spalona? – Byłam przerażona. I on twierdzi, że nic nie czuła?!
-Dopiero po zabiciu. Dlatego tak ciężko znaleźć sprawców. Bo nie wiemy czy zamordowano ją zaklęciem Avada, czy innym czarno magicznym. Sąsiedzi nic nie widzieli i nie słyszeli – Faktycznie bardzo dziwne.
-Dyrektorze, pozwoli pan, że pójdę do siebie.
-Oczywiście – wstałam z krzesła i skierowałam się ku drzwiom. Profesor McGonagall chwyciła mnie za ramię.
-Nie zrób niczego lekkomyślnego – nie do końca świadomie kiwnęłam głową.

    Tęsknota kłuła mnie w sercu, żal ściskał gardło. Jednak pomimo tylu rozdzierających uczuć, jedno nadal nie pozwalało mi zapłakać. Jedno, które nie pozwalało się załamać. Jedno, które było trwałe i niezmienne. Wierne pragnienie zemsty. Nie byłam ani wściekła, ani zrozpaczona. Wiem, że Bonnie, pomimo kilku błędów, była szczęśliwa. Uwielbiała imprezować, przez co często wpadała w kłopoty. Kilka niechcianych ciąż – aborcje. Długi, nawet jeden „pijacki” mąż, z którym szybko się rozstała. Jednak potrafiła docenić wszystko, co miała. Kochałam ją. Żałuję,że nie powiedziałam jej tego. Jak wspaniałą matką była.
    I teraz, stojąc na cmentarzu, patrząc na jej blade ciało, spoczywające w trumnie, dopiero teraz zrozumiałam, co straciłam. Ile to razy wykrzyczałam jej w twarz jak bardzo jej nienawidzę,kiedy to wracała po dwóch dniach z przyjęcia. A ona potrzebowała mojego wsparcia. Ile razy wyrzucałam jej, że powinna adoptować też moich przyjaciół. A to nie była jej wina. Powinnam jej na kolanach dziękować za wychowanie mnie, zadach nad głową, za miłość.
    Tępym wzrokiem patrzyłam jak kilku mężczyzn spuszcza zamkniętą już trumnę do dziury. Na odgłos uderzenia drewna o ziemię,po plecach przeszły mi dreszcze. Wyciągnięto liny, ksiądz coś mówił, jednak ja słyszałam jedynie głos Bonnie, mówiącej „chodź, pojedziemy do domu”, kiedy to adoptowała mnie. Do teraz to pamiętam. Przed oczami mignęła mi jej roześmiana twarz. Powoli podeszłam do wykopanego dołu i wrzuciłam różę. Jej ulubiony kwiat.
-Kocham cię, mamo – wyszeptałam. Zapomniałam o mordercy, ignorowałam naglący głos księdza. Klęknęłam przy dole i rozpłakałam się. Wszystkie wspomnienia zawirowały mi w głowie, uwalniając duszone przez dłuższy czas łzy. Jedna po drugiej skapywały na leżącą kilka metrów niżej trumnę. Poczułam dłonie odciągające mnie. Obraz zupełnie miałam rozmazany. Nie chciałam widzieć wypełniającego się piachem grobu. Przełknęłam ślinę. Każdy kolejny wdech powodował ogromny ból. Skuliłam się na ziemi, kilka osób mnie objęło. Ujrzałam ciemne kosmyki. Blaise? Wtuliłam się w chłopaka. Czknęłam kilka razy. Nie mogłam się uspokoić. Zabini pomógł mi wstać i doprowadził do Ginny. Na widok czarnowłosego, moja przyjaciółka uśmiechnęła się smutno. Zaraz. Spojrzałam na prowadzącą mnie osobę. Prawie westchnęłam z zawodem. To Harry mnie niósł.Nadzieja prysła niczym bańka mydlana. Po policzku spływały mi kolejne łzy. Ruda przytuliła mnie. Schowałam twarz w jej włosach. Blaise i Draco byli na pogrzebie,wiedziałam to. Ale nie podeszli.
    Pielęgniarka dawała mi codziennie leki uspokajające, choć już ich nie potrzebowałam. Chwila psychicznego załamania przeminęła wraz z opuszczeniem cmentarza. Wróciła słodka chęć zemsty. I to ze zdwojona siłą. Poszukiwaniom mordercy przeszkadzał mi zbliżający się bal. Podekscytowani uczniowie opuszczali się w nauce, a nauczyciele pragnąc ich zmobilizować, zadawali jeszcze więcej prac. Dodatkowo profesor McGonagall ogłosiła konkurs dla dziewcząt, którego zwyciężczyni zaśpiewa podczas imprezy noworocznej. Wybiegają myślami tak daleko w przyszłość, a nie wiedzą czy dożyją jutra. To zdanie ostatnio stało się moim mottem.
    Snape nie zapomniał o mojej karze za zniszczenie mu butów, czeka jedynie na odpowiedni moment – jak to powiedział.Ludzie przestali kierować do mnie współczujące spojrzenia po tym, jak nakrzyczałam na Rona za powtarzanie co kilka minut jak mu przykro. Może za bardzo na niego naskoczyłam, ale takie przypominanie o tragedii irytowało.
    Co do planu unicestwienia Harrego, nie miałam żadnego. Zdobyłam jego zaufanie, może nawet i przyjaźń, ale nie miałam pojęcia jak go zwabić w pułapkę. I jaką. Myślałam o ataku podczas balu, ale wydaje mi się niemożliwe, aby setka osób wdarła się do najbardziej strzeżonej szkoły w świecie magii, z Dumbledorem w niej. Nawet nie podsuwałam tego pomysłu ojcu, nie warto by było tracić czas. Co do Lorda, napisaliśmy do siebie ze dwa listy i na tym się skończyło. On ma swoje obowiązki, ja swoje. Dopóki nic nie stanowiło dla mnie zagrożenia, miałam się nie zgłaszać.
   Ginny kazała Harremu iść ze mną na bal.Kiedy to usłyszałam, prawie tarzałam się po podłodze ze śmiechu. Chłopak oczywiście nie protestował, ze strachu przed rudowłosą osóbką. Jednak sytuacja w jakiej się znalazł była sama w sobie komiczna. Ja w ogóle nie chciałam iść na to przyjęcie, jednak wzrok Weasley mówił „zginiesz”, więc więcej nie buntowałam się. I wyszło na to, że moim partnerem będzie słynny Harry Potter, chłopak Ginevry Weasley, która sama idzie z innym. Imienia nie chciała zdradzić nawet mnie. Toż to grzech!
     Umbridge coraz swobodniej czuła się na stanowisku Wielkiego Inkwizytora Hogwartu,doprowadzając tym do szału nawet - zazwyczaj ignorujące wszystko - duchy.Tablica Zasad poszerzała się z każdą godziną, ledwo mieszcząc się na ścianie przy Wielkiej Sali. Landryna zmieniła kilka swoich metod „podwyższania standardów szkoły” po akcji z profesor Sybillą na nieco łagodniejsze. Chociaż i to określenie będzie za mocne. Sądzę, że to nie potrwa długo. Patrząc na treść książki, Dumbledore będzie miał zamiar zatrudnić centaura. A wiadomo jak Dolores kocha istoty magiczne. Chociaż z drugiej strony niczego nie byłam już pewna. W książce nie było mowy o bliźniaczce szlamy Granger. A jednak jestem w Hogwarcie. Harry nie miał też jakiejś blondynki za partnerkę. O balu Rowling też nie wspominała.
    Harry zdradził mi, że zamierza wraz z Hermioną założyć „kółko”, podczas którego będzie uczył obrony przed zaklęciami czarno magicznymi. Doprawdy podziwiam jego zapał. Zgodziłam się nawet na przyjście,przecież muszę poznać umiejętności wroga. Może i sama się kilku przydatnych zaklęć nauczę. Ale nie mogę zapominać o mojej misji. W książce o Wybrańcu Lord Voldemort ginie. A jedynym sposobem na zmienienie jego przeznaczenia będzie zabicie Harrego Pottera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.