14 cze 2012

Rozdział 8. Rozczarowanie dzieckiem nadziei


 Rano w wyśmienitym humorze zeszłam na śniadanie. W szafie w moim pokoju było kilka rzeczy, więc nie musiałam chodzić w piżamie. Weszłam do jadalni.

- Dzień dobry - wyszczerzyłam się. Kilka osób spojrzało na mnie, jakby myśleli, że już dawno nie żyję.
- Jeszcze tu jesteś? - Voldemort spojrzał na mnie szczerze zdziwiony. 
- Przykro mi, że cię zawiodłam - mężczyzna przewrócił oczami.
- Siadaj już - odsunął ręką krzesło po swojej prawej stronie. Posłusznie zajęłam miejsce. 
- A co wy tacy markotni wszyscy?
- Bo ktoś do drugiej w nocy urządzał sobie karaoke - warknął jakiś umięśniony śmierciożerca. Zarumieniłam się, na co Lord zarechotał. 
- Mieliście trochę rozrywki - burknęłam i zajęłam się jedzeniem. 
- Kim ty właściwie jesteś? - Lestrange wbiła we mnie naglące spojrzenie.
- Naszym nowym szpiegiem w Hogwarcie - odpowiedział za mnie mój... ojciec? Nadal nie mogłam w to uwierzyć, jednak chciałam się czegoś dowiedzieć. No i są korzyści. Uśmiechnęłam się do siebie, popijając sok dyniowy. Nie czekając aż Czarny Pan skończy posiłek, poszłam do pokoju. Szpiegiem? Coś tu nie gra. A gdzie szczęśliwe ogłoszenie "odnalazłem córkę!" ? Wyszłam na korytarz i rozejrzałam się. Gdzie Lord Voldemort może mieć swój gabinet? W lochach - wątpię. Raczej gdzieś wysoko. Aby była cisza i spokój. Te schody na pewno dokądś prowadzą. Popatrzyłam na piętro wyżej, stając na pierwszym stopniu. Zwątpiłam w konieczność rozmowy z Czarnym Panem. Sceptycznie oglądałam ciemny korytarz na górze. Wróciłam przed drzwi pokoju. Przecież równie dobrze mogę kogoś spytać. Już miałam zawołać Precelka, ale zrobiło mi się głupio. Dlaczego chciałam narażać kogoś na gniew Lorda? Może tutaj są pewne zasady, które łamie się na własne ryzyko. Muszę po prostu wejść na górę, znaleźć odpowiednie drzwi i zapukać. Coś mi podpowiada, że ten pokój będzie na końcu. Przełknęłam ślinę. Czy się bałam? Jak nigdy dotąd. Adrenalina zaczynała taniec w moich żyłach, kiedy pokonałam pierwsze dziesięć stopni. Wytarłam spocone dłonie o spodnie. Szłam szybkim krokiem, pukając do każdych drzwi - tak na wszelki wypadek. Nikt jednak nie otworzył. Zapomniałam, niestety, o obrazach. Przodkowie Toma Riddla wyrażali swe oburzenie poprzez piski - w przypadku kobiet i dzieci - oraz wrzaski - w przypadku... reszty. Prawie biegnąc, dotarłam do kolejnych drzwi. Pośpiesznie kilka razy stuknęłam. Ku mojej uldze, tym razem usłyszałam zaproszenie. Nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg. Jedynym źródłem światła było okno, przy którym stał Czarny Pan, wpatrzony w dal.
 - Em... ojcze? - Mężczyzna odwrócił ku mnie głowę i znów oglądał krajobrazy. Nieśmiało koło niego stanęłam. Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę - Kiedy idę do Hogwartu? - Bo w to, że idę, nie wątpiłam.
- Pierwszego września odjeżdża pociąg do szkoły - odpowiedział bez cienia zainteresowania.
- A... jak mam się przedstawiać? - tym razem Voldemort najwyraźniej uznał pytanie za istotne, bo spojrzał na mnie. 
- Będziesz tam jako Paulina Jackobs. Piętnastoletnia uczennica Gryffindoru. Nikt nie może cię podejrzewać o związek ze mną i moimi Śmierciożercami. Zaprzyjaźnisz się z Harrym Potterem. To jest twoja misja. Możesz go nawet uwieść.  
   Kosmetyczka? Jest. Książki? Są. - Odznaczałam na mojej liście wszystkie potrzebne rzeczy, po czym byle jak wrzucałam je do walizki. Na koniec zapięłam torbę. Wzięłam od Precelka soczyste jabłko i zeszłam do Lucjusza. Teleportował się ze mną i Młodym Malfoyem na peron, skąd odjeżdża pociąg do Hogwartu. Zapłakane matki żegnały swoje pociechy, obcałowując je. Przewróciłam oczami. Rozpaczają jakby się ostatni raz widzieli. Pomyślałam o Bonnie. Przecież odeszłam bez słowa. Czy martwi się? No jasne, głupia, że tak. Pewnie już pół Londynu cię szuka!  Nie, może nawet nie zauważyła mojego zniknięcia. Przerwałam rozważania i pociągnęłam kufer za sobą. Przez korytarz przepychało się mnóstwo małych dzieci, uniemożliwiając innym przejście. Próbowałam tarasować sobie drogę walizką, ale niewiele to dawało. Pierwszoroczniacy jakby rozmnażali się. Grupkami zaczęli wchodzić do wolnych przedziałów, a na ich miejsce pojawiali się starsi uczniowie. Przeciskając się pomiędzy Hogwartczykami, trafiłam na wolne miejsce. Z trudem włożyłam kufer na półkę i usadowiłam się na ławce. Wpatrywałam się w krajobraz migający za oknem. Drzwi przedziału otworzyły się.
- Jednak zajęte - na dźwięk tego głosu odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się.
- Kilka miejsc się znajdzie - Blaise i Draco nie odwzajemnili uśmiechu. 
- Nowa - prychnął Malfoy i sugestywnie spojrzał na dwóch towarzyszących im grubasów - Nie zna zasady "Kto ze szlamą się zadaje, ten w łaski Pana się nie dostaje". Goryle zachichotały. Ślizgoni opuścili przedział. Będąc cały czas w szoku, patrzyłam na drzwi. 
   Teraz chwila prawdy. Między innymi od tego zależy płynność mojej misji. Przełknęłam ślinę.- Gryffindor! - Z ulgą usiadłam obok jakiejś rudowłosej. Zaklęcie działa. 
- Ginevra Weasley. Witamy w Domu Lwa - przedstawiła się. 
- Mam nadzieję, że mi się tu spodoba.
- Na pewno. Poznaj moich przyjaciół. Hermiona Granger - wskazała na brązowowłosą dziewczynę z burzą loków na głowie. Była pochylona nad jakimś czasopismem, więc nie widziałam jej twarzy. - Harry Potter - bliznowaty skinął głową - oraz mój brat, Ronald - piegowaty chłopak nie był w stanie się odezwać, bo buzię wypchaną miał ciastem - Wybraniec i młoda Weasley zajęli się rozmową. Ich wymianę zdań przerwał tubalny głos siwobrodego starca. Czyżby Dumbledor?
- Witajcie na rozpoczęciu kolejnego roku w Hogwarcie. Przypominam, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony - dyrektor spojrzał w stronę, gdzie siedziałam. Rozejrzałam się. Harry, Ron i Hermiona wymienili porozumiewawcze spojrzenia - A teraz zajadajcie! - Sala zawrzała. Rudzielec znów coś mlaskał do przyjaciół. Nałożyłam sobie po trochę z każdej potrawy. Od nadmiaru wrażeń nie mogłam jednak wiele przełknąć. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowy świat. Wszystko inne. Dumbledore ponownie wstał.- Zaszły pewne zmiany w gronie nauczycielskim. Wróciła profesor Grubby-Plank, a dołączyła Dolores Umbridge - nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. Wspomnę także, o co prosił mnie pan Filch, że pojedynki magiczne na przerwach są zabronione. Miejmy szacunku dla naszego poczciwego woźnego - kilka osób prychnęło - To już chyba wszy... - wypowiedź przerwało donośne chrząknięcie. Starzec zwrócił twarz na Umbridge. Ku ogólnemu zdumieniu, ubrana na różowo kobieta wstała i rozpoczęła nudne przemówienie o Ministerstwie Magii. Nie słuchałam jej. Postukiwałam palcami w stół, drażniąc tym Hermionę. Uśmiechnęłam się do niej, na co szatynka skrzywiła się. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pukania w drewno. Chwileczkę. Jeszcze raz popatrzyłam na Granger, ale była już do mnie odwrócona plecami. Nie zauważyłam, że landryna skończyła wykład i można opuścić salę. Szłam za kimś z Gryffindoru, bo nie znałam drogi ani hasła do Pokoju Wspólnego.
     Pomieszczenie nie było tak piękne jak w opisie Rowling. Było wręcz smętnie. Bordowe fotele, dywany, ściany. Nawet płomienie w kominku były jakieś bardziej czerwone. Jedynie drobne elementy - jak ramy obrazów czy klamki - były złote. Reszta to odcienie brązu i szkarłatu. Poszukałam swojego nazwiska na drzwiach Dormitoriów. Zapukałam i weszłam.
- Cześć. Mamy razem mieszkać - przywitałam się z dwoma dziewczynami.
- Twoje łóżko - wskazała miejsce pod oknem - Radzę ci w nocy przykrywać się jeszcze kocem. - Położyłam bagaże obok posłania. 
- A wy to...?
- Twoje współlokatorki - zakpiła jedna z Gryfonek.
- Przecież nie będę się tak do was zwracać. Jak się nazywacie?
- Lavender Brown - blondynka wyszła. 
- Parvati Patil - i pobiegła za koleżanką. 
- Paulina Jackobs. Miło poznać - powiedziałam do ścian. Westchnęłam. Nie będę bezczynnie siedzieć. Wyjęłam z torby moją dziewiczą różdżkę i użyłam jednego z zaklęć, których nauczyłam się podczas tygodniowego pobytu u ojca, aby rozpakować się. Muszę nadal śnić, skoro tak szybko się udało tego wyuczyć. Schowałam drewienko do kieszeni szaty i poszłam do Pokoju Wspólnego. Było tam jedynie kilka pierwszoroczniaków, więc wyszłam na błonia. Słońce przygrzewało, ale delikatny wietrzyk nie pozwalał na spieczenie. Spacerowałam, nucąc cicho. Z zamku wyszedł Draco z kilkoma dziewczynami. Poczułam zazdrość. No tak, przecież on ma tu swoich znajomych. Wykonał zadanie, jest wolny. "Podrzucimy ją Lordowi i się zmywamy". Przykry obowiązek. Jestem dla niego już tylko zwykłą szlamą. Bo on nic nie wie. Grupa przeszła obok mnie, a blondyn nie zaszczycił mnie jednym spojrzeniem. Ale nie zostawili mnie wtedy. Poczekali ze mną. Może na Pokątnej zrobiłam coś źle? Cofnęłam się ze wspomnieniami. 
   Państwo Malfoy zabrali mnie i syna na zakupy. Nabyliśmy książki, nowe szaty. Weszłam do sklepu z różdżkami. Pan Ollivander kazał mi wypróbować kilka, jednak nie był - według niego - dobre. Ostatnia była naprawdę piękna. Ciemny brąz, ornamenty przedstawiające gałązkę oplatającą patyk. Kiedy jej dotknęłam, dziwne prądy przebiegły mi po palcach. Zadziwiająco przyjemne. Cis, 9 cali, serce Nundu*. Sprzedawca znalazł ją w magazynie. Przerażającym faktem jest, że podobno nie pamięta tej różdżki. Zapłaciłam za zakupy i wyszłam. Przed sklepem czekali już Malfoy'owie. 
- Wracamy?
- A co, chcesz tu zostać? - Zakpił Draco. Ojciec go skarcił.
- Czemu nie. Ollivander jest całkiem-całkiem. Zazdrosny? - Puściłam mu oczko.Nie, nie mógł się o to obrazić. Prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.