- Idziesz spać? - spytałam niby od niechcenia.
- Tak, za chwilę. Dzisiaj jestem wyjątkowa zmęczona - mruknęła kobieta. Wzruszyłam ramionami i poszłam do swojego pokoju. Położyłam się i szczelnie okryłam kołdrą, aby nie widać było ubrania. Teraz należało jedynie czekać.
Po raz kolejny zerknęłam na zegarek. Jeszcze kilka minut i mogę się zbierać. Mama już powinna spać, ale dla pewności zajrzałam do jej pokoju. Na palcach poszłam pod sypialnię Bonnie i przyłożyłam ucho do drzwi. Cisza. Odetchnęłam z ulgą. Wróciłam do swojego pokoju, pochwyciłam torbę i zaczęłam do niej wrzucać najpotrzebniejsze rzeczy: telefon, pieniądze i liścik z adresem spotkania. Powoli zeszłam po schodach, założyłam kurtkę i wyszłam. Wzięłam zapasowe klucze od domu na wypadek, gdyby Bonnie zamknęła drzwi.
Droga okazała się nie być taka zła, jak mi się wydawało. Budynki były oświetlone, reklamy dodawały kolorów. Na Road Street trafiłam bez problemu. Gorzej było ze znalezieniem odpowiedniego mieszkania. Bezradnie stanęłam przy domku z numerem siedemnastym i patrzyłam na szesnasty. Na ulicy nie było żywej duszy, więc nie miałam kogo spytać. Nagle mnie olśniło. Szesnaście i jedna druga. Czyli pomiędzy. Dziarskim krokiem weszłam w wąską alejkę. Myślałam, że to ślepy zaułek, jednak żadnej przeszkody nie napotkałam. Wyszłam na uliczkę, na której nigdy przedtem nie byłam. Znajdowało się tam mnóstwo alejek ze sklepami. Wszystko jednak było szare, brudne i ponure. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie widziałam dwóch znajomych chłopaków. Wystawili mnie? W sumie to bardzo dziwne, żeby nieznajomi prosili o spotkanie. Ale byłam głupia, przyjście tu to nie był dobry pomysł. A jeśli to nie oni wysłali tę kopertę? Z drugiej strony, jak już byłam w tym dziwnym miejscu, warto by się rozejrzeć. Ruszyłam wąską drogą, zastanawiając się, co może się znajdować w tak zapuszczonej dzielnicy. A myślałam, że to Carlbot Sidney jest najgorsza. Podeszłam do okien jednego ze sklepów. Zrobiło mi się niedobrze. Wystawa wielkich czarnych pająków, obrzydlistwo. Dalej jakieś fiolki, kamienie i (w tym momencie dłoń powędrowała mi do ust) skurczone, wysuszone głowy. Nie zastanawiając się dłużej, zawróciłam. Szybkim krokiem zmierzałam z powrotem na Road Street. Drogę zastąpiła mi stara kobieta.
- W czymś pomóc, dziecinko? - skrzek przyprawiał o dreszcze. Starałam się nie patrzeć na długie palce zakleszczone na moich ramionach. Uśmiechnęła się dziko, ukazując rząd szczerbatych zębów. Jakaś psychiczna.
- Nie trzeba - wyrwałam się i tym razem biegłam. Byłam już w alejce między domami 16 i 17, kiedy usłyszałam nawoływanie. Odwróciłam się, podbiegli do mnie dwaj młodzieńcy - blondyn i szatyn.
- Już myślałam, że sobie żarty robiliście.
- Chodź - ignorując moje wcześniejsze słowa, pociągnęli mnie z powrotem w kierunku obskurnych sklepów. Wcześniej nie zauważyłam mnóstwa innych osób jak ta kobieta. Mijaliśmy wystawy, bloki, nawet mały park, jednak nieznajomi nie zatrzymywali się. Szliśmy tak jeszcze z kilka minut, w końcu stanęliśmy.
- Nie przedstawiliśmy się - zaczął ciemnowłosy - Jestem Blaise Zabini, to Draco Malfoy. Nie zaczepiliśmy cię bez przyczyny. Otóż jesteś... - chłopak jakby się zaciął - Może tak będzie łatwiej - blondyn wręczył mi pożółkłą kopertę z dziwnym herbem.
Minerwa McGonagall
Minerwa McGonagall,zastępca dyrektora
Zdziwiona popatrzyłam na Draco i Blaisa.
- Czy to "ukryta kamera"? Żartujecie sobie ze mnie - wkurzyłam się.
- Nie, to prawda. Cztery lata temu też dostaliśmy takie listy. Tyle że nas od urodzenia rodzice szkolili w magii.
- Chcę dowodu - oświadczyłam - na to, że jesteście czarodziejami - Blaise wyjął z kieszeni długi patyk i skierował go na przechodzącego mężczyznę. Machnął badylem, a nieznajomy zaczął stepować. Zaśmiałam się. Zabini ponownie machnął - jak się domyśliłam - różdżką i obcy mógł już normalnie chodzić. Spojrzał tylko na nas karcąco i odszedł.
- Widzę, że uwierzyłaś - Draco uśmiechnął się ironicznie - Jest jeszcze jedna rzecz, która może cię zszokować.
- Czekajcie, jak ta szkoła się nazywa?
- Hogwart, czemu pytasz?
- Bo pani imieniem Joanne Katherine Rowling opisała przygody niejakiego Harrego Pottera, ucznia Hogwartu!
- Chłopcy spojrzeli na mnie jak na idiotkę.
- Jak nie zobaczę, nie uwierzę - Blaise pokręcił głową- Przywołaj ją.
- Co?
- Jeśli ta książka zawiera prawdę, możesz ją przywołać zaklęciem Accio - znów zostałam obdarzona zdumionymi spojrzeniami. Draco wyciągnął różdżkę.
- Jaki tytuł? - Spytał.
- Weźmy... macie po 15 lat? Harry Potter i Zakon Feniksa. Po kilku sekundach w ręce blondyna wpadł tom przygód czarodzieja. Zaczęli przeglądać strony książki. Z każdą chwilą mieli coraz szerzej otwarte oczy. Zamknęli książkę i spojrzeli na siebie z przestrachem.
- Co jest?
- Czy ta kobieta opisała życie Bliznowatego do końca? - Malfoy spytał ostrożnie.
- Niezupełnie. Pokonał Voldemorta, a potem, w epilogu, opisała tylko wyjazd młodego pokolenia do szkoły. A czemu pytasz?
- Wiesz co? Najlepiej będzie, jeśli na twoje pytania odpowie ktoś inny. Tylko powiedz. Gdybyś musiała wybrać. Po czyjej stronie byś była?
- A jakie mam do wyboru?
- No... Czarny Pan lub Dumbledore - Blaise powiedział to jakby to było oczywiste.
- No tak, przecież wy jesteście na etapie piątej części. Nie będę na razie nic mówić, bo nawet nie jestem pewna, czy te informacje są prawdą. Dobra, to kto mi odpowie na pytania? - Chłopcy na te słowa złapali mnie za ręce i wtedy poczułam szarpnięcie w okolicy pępka. Szybko wirowaliśmy wokół własnej osi. W oczach mi pociemniało od nadmiaru obrazów. Czułam jakby przeciskano mnie przez rurkę. Żołądek podszedł mi do gardła. Uderzyłam stopami w coś twardego, Draco wylądował tuż obok, a Blaise... Blaise zwalił się całym ciałem na blondyna. Wybuchłam śmiechem. Przyjaciele się pozbierali.
- Gdzie jesteśmy?
- W Riddle Manor.
Łoo, to się porobiło... ^_^
OdpowiedzUsuńNareszcie jest czarodziejsko, bo dotychczas było mugolsko xD ale chłonę opowiadanie dalej :)
OdpowiedzUsuńKońcówka rozdziału jest po prostu obłędna, ciekawa jestem czy dziewczyna zorientowała się już jak bardzo odmienna jest rzeczywistość, od tej pióra Rowning . Czytam dalej.
OdpowiedzUsuń