14 cze 2012

Rozdział 4. Panika potrafi zdziałać więcej szkód niż sam atak


    "To już koniec! Ludzka rasa zginie, a Wy wspomnicie moje słowa jeszcze dziś!" - staruszek powtarzał kilka razy, że wszyscy umrzemy. Ściszyłam radio, aby nie słyszeć głosu mężczyzny i wróciłam do czytania.
    "A jednak ten właśnie nikły, ledwie słyszalny szelest zbudził go, a może tylko wyrwał z półsnu, a w którym kołysał się monotonnie, jak gdyby w bezdennej toni, zawieszony pomiędzy dnem a powierzchnią spokojnego morza, pośród falujących leciutko pasemek morszczynu (...). Chlasnęła go szponami po szyi, tnąc głęboko, krew bryznęła na jej twarz. Jego krew (...). nieludzkie wycie zmieniło się w cienki, rozpaczliwy krzyk, a potem dławiący szloch - płacz krzywdzonej czternastoletniej dziewczynki."
A. Sapkowski - Ostatnie życzenie
    Zamknęłam książkę i westchnęłam przeciągle. Nuda zaczynała mi ciążyć. Na dworze było parno, co nie zachęcało mnie do opuszczenia domu. Bonnie w przerwach między imprezami była prywatnym lekarzem. Nie miała kilometrowych kolejek do swojego gabinetu, jednak kilku pacjentów zawsze było. Toteż siedziałam w moim pokoju, gdzie nuda pożerała mnie żywcem. Dodatkowym utrudnieniem był odgłos śmiejących się dzieci z sąsiedztwa. Podjęłam decyzję. Wygramoliłam się z łóżka, pospiesznie nałożyłam trampki i wyszłam.
     Usiadłam na ławce w parku i przyglądałam się spokojnej tafli oczka wodnego. Ciszę przerywało szczekanie psów i nawoływanie ich właścicieli. Przejechał radiowóz na sygnale, zaraz po nim straż pożarna. I znów słychać było tylko świergot ptaków. Pojechała karetka i kolejny wóz strażacki. Pewnie jakiś las się zapalił, lato jest wyjątkowo suche i gorące. Tym razem spokój nie był kojący. Akurat przechodziły dwie kobiety, żywo o czymś dyskutujące. Udało mi się wyłowić mało znaczące fragmenty: "to Oni", "kolejny napad", "spali się". Wtedy po drodze pomknęła następna karetka. Podniosłam się z ławki i ruszyłam w kierunku sygnałów policyjnych. Jak dobrze się przyjrzałam, zobaczyłam czarny, gęsty dym unoszący się z jednego z domków. Pobiegłam kilkaset metrów. Takiego bałaganu to ja na własne oczy jeszcze nie widziałam. Ulica zastawiona była służbowymi samochodami, gdzieniegdzie leżały odłamki szkła i kawały gruzu. Wokół unosił się duszący zapach czegoś, czego nie mogłam zidentyfikować. Ze zrujnowanego budynku wyniesiono zwęglone ciała niedbale okryte białym materiałem. Już wiedziałam co to był za odór; skrzywiłam się. Akcji przypatrywał się mały tłum gapiów, ale policja nie miała czasu się tym zająć, więc do megafonu podszedł strażak.
- Proszę w spokoju powrócić do mieszkań. O atak podejrzewamy grupę terrorystyczną. Mogą być gdzieś w pobliżu, możliwe, że mnie teraz słyszą. Prosimy o bezwzględną ostrożność - mężczyzna powrócił do rozmowy z mundurowym. Ciarki przeszły mnie po plecach, jakby ktoś mnie obserwował. Zignorowałam przeczucie i, biorąc przykład z innych cywilów, zaczęłam wracać do siebie. Strasznie dziwna jest świadomość, że mordercy są wśród nas. Zamaskowani, a może wyglądający jak każdy. Pozory zachowane.
    Z zamyślenia wyrwało mnie uderzenie. Potarłam obolałe czoło i spojrzałam na osobę, z którą się zderzyłam. Chłopak ten był przystojny, nawet bardzo. Tylko wyraz twarzy wyrażający obrzydzenie i oczy przepełnione ironią zepsuły cały urok nieznajomego.
- Przepraszam - bąknęłam. Do blondyna podszedł szatyn o nieco figlarnym uśmieszku.
- Zostawiam cię na chwilę, a ty już podrywasz dziewczyny - puścił mi oczko. Zarumieniłam się.
- Uważaj jak chodzisz - wycedził jasnowłosy i odszedł, ciągnąc za sobą kumpla. Odwróciłam się na chwilę, brunet także na mnie spojrzał. Szturchnął kumpla, coś do niego powiedział. Przestałam się w nich wpatrywać i podjęłam dalszą drogę. Mijałam park, kilka budynków. Usłyszałam brzdęk kluczy. Pochyliłam się, aby je podnieść. Kątem oka zauważyłam dwie znajome sylwetki. Jakby nic, podeszłam do drzwi, otworzyłam je, wślizgnęłam się do środka, po czym zamknęłam drzwi. Usiadłam na kanapie. Odetchnęłam kilka razy. Zadzwonił domofon. Niepewnie otworzyłam drzwi, spodziewając się chłopaków, jednak to nie byli oni. Odwiedziła mnie staruszka o apatycznym wyrazie twarzy. Zerknęłam za kobietę, ale po blondynie ani śladu. Siwowłosa, nic nie mówiąc, wyciągnęła rękę z kopertą. Podejrzliwie spojrzałam na przesyłkę i wzięłam ją. Podziękowałam, ale dziwny gość nawet na mnie nie spojrzał. Odwróciła się i sztywno ruszyła przed siebie. Naprawdę dziwne. Otworzyłam kopertę. Rozwinęłam list.
"Dziś. Road Street 16 1/2. 22:00."
Zmarszczyłam brwi. Co to oznacza?! 16 1/2? Nie miałam wątpliwości co do nadawcy.

1 komentarz:

  1. Oj Cav, wystawiasz moją cierpliwość na próbę! Co rozdział, to nowa tajemnica, której nie odkrywasz! Muszę jednak przyznać, że to zaostrza apetyt na czytanie ;D

    OdpowiedzUsuń

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.