14 cze 2012

Rozdział 1. W cieniu niepewności często stoi strach

     Z przyjemnego snu wybudziły mnie rażące promienie letniego słońca, które padały prosto na moje łóżko. Przetarłam ręką zaspane oczy i przeciągnęłam się na posłaniu. Niechętnie wstałam i skierowałam się do kuchni. Na stole ujrzałam kartkę, na talerzu kromkę chleba z dżemem. Pochwyciłam papier, na którym widniały tak dobrze znane mi dwa zdania: "Jestem w pracy. Nie czekaj na mnie.". Zgniotłam list w kulkę i wrzuciłam ją do śmietnika. Wzięłam pół kromki, i poszłam do salonu. Męczyła mnie już niczym nie zmącona cisza, więc włączyłam kanał informacyjny.
    Mężczyzna o poważnym wyrazie twarzy komentował pojawiające się w telewizji krótkie filmiki.
"Władze miasta są niemal pewne, że za wszystkimi - nasilającymi się - atakami stoi zorganizowana grupa. Podpalają nie tyle konkretne budynki, co całe wsie. Są niczym zmora. Nadchodzą, niszczą, znikają. Systematyczne brutalne mordy na dzieciach i dorosłych, burzenie domów, porwania" - na ekranie pojawiło się nagranie z akcji ratunkowej płonącego mieszkania. Języki ognia już prawie dosięgnęły małą dziewczynkę, usilnie próbującą oddalić się od żaru. Strażacy ustawili pod oknem coś na wzór trampoliny i prosili dziecko, aby skoczyło. Brunetka pokręciła jednak przecząco głową i zaniosła się płaczem. A ogień był coraz bliżej. Iskry opadły na jej sukieneczkę, wypalając dziury w materiale. Mężczyźni nawoływali, błagali. Nie pomagało. Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy. Mała nie miała szans.
    W telewizji ponownie pojawił się prezenter, jednak ja cały czas miałam w głowie przerażone oczy młodej brunetki. Westchnęłam ciężko i wyłączyłam ekran telewizora. Poczłapałam do kuchni w celu umycia talerzyka, ale kiedy zobaczyłam jak ciepło było na dworze, zamiar sprzątania zastąpiła chęć na długi spacer. Przebrałam się w coś lekkiego i wyszłam na zewnątrz, zamykając drzwi na klucz. Odwróciłam się w stronę słońca i odchyliłam głowę, aby jak najwięcej promieni padło na moją twarz. Przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnym żarem.
    Chodziłam po uliczkach Londynu, nie bardzo wiedząc, co jest moim celem. Co jakiś czas wesoło witałam się ze znajomymi osobami. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
    Kiedy niebo spowiły ciemne kłęby chmur, uznałam, że czas wracać. Już trochę żwawszym krokiem skierowałam się w stronę, z której przyszłam. Jak na typową dla Anglii pogodę przystało, już po kilku minutach rozpadało się. Nie oddaliłam się znacznie od domu, ale ubrania i włosy zdążyły zwilgotnieć. Widząc znajomy, biały płot, zaczęłam szukać po kieszeniach klucza. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Jęknęłam przeciągle. Dla upewnienia ponownie sprawdziłam, czy gdzieś go nie mam. Przetarłam ręką twarz, aby strzepnąć krople wody. Truchtem podbiegłam do pobliskiej budki telefonicznej. Wybrałam numer komórkowy mamy. Po piątym sygnale zrezygnowana nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Ktoś donośnie zapukał w drzwiczki. Ponownie spróbowałam się połączyć. Nieznajomy coraz nachalniej stukał. Nie chciałam go bardziej denerwować, pewnie był przemoczony i zziębnięty. Wyszłam z budki, mijając odzianego w długi, czarny płaszcz mężczyznę. Schowałam dłonie do kieszeni spodni i szybkim krokiem zawróciłam do domu. Usłyszałam głuche pyknięcie, więc z ciekawością obróciłam się. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że  zakapturzonej osoby już nie ma. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.
    Kiedy stanęłam przed drzwiami, z przerażeniem stwierdziłam, że są otwarte. Co do tego, że były zamknięte, nie miałam wątpliwości. Na palcach weszłam do mieszkania i, nie zapalając światła, poszłam do salonu. Gdy zobaczyłam, kto leży na kanapie, odetchnęłam z ulgą. Natychmiast wszystkie koszmarne wyobrażenia zanikły. Przykryłam mamę ciepłym kocem i zmęczona, nawet się nie przebierając, rzuciłam się na łóżko. Aby ułożyć się w wygodniejszej pozycji, przekręciłam się na drugi bok. Moja dłoń powędrowała do ust, kiedy spostrzegłam tego samego, zakapturzonego mężczyznę, wpatrzonego prosto w moje okno.

2 komentarze:

  1. Jesteś już o wiele dalej, więc nie wiem, jak to potoczy się potem, ale porównanie do Al-Kaidy jest bardzo odważne. Tylko mam nadzieje, że ten mężczyzna nie jest z nią jakoś szczególnie związany, bo wątpię by taka organizacja była zainteresowana jednostką. Oni działają w imię religii i polityki, jak już decydują się na atak, to ma on dotknąć jak najwięcej osób, by zmotywować odpowiednie władze, do podjęcia określonych decyzji. Ale to tylko moja taka uwaga, choć jak wspomniałam, nie mam pojęcia co będzie dalej ;) Ale chętnie tu później zajrzę. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkowicie zgadzam się z komentarzem Leire, odważne odniesienie, ale - muszę przyznać - efektowne. Niemal widziałam przerażone oczy dziecka, prawie czułam żar ognia na mojej skórze. Niezmiernie ciekawią mnie dalsze losy (jak i tożsamość) głównej bohaterki, dlatego niezwłocznie zabieram się do dalszej lektury!

    OdpowiedzUsuń

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.