27 gru 2012

20. Ma Przyjaciółko, Śmierci


Czerwone oczy prześledziły twarze zebranych. Jawny strach emanował z każdej postaci, przyprawiając go o dreszcze obrzydzenia. Są słabi. Zniesmaczony, wolnym krokiem okrążył stół, przy którym siedzieli najwierniejsi. Chuderlawa postura ich Pana przywodziła na myśl ogołocone, stare drzewo. Spróchniały potwór bez krzty sumienia - tak o nim pisano w Proroku. A on miał sumienie, o tak. Lord niemal każdego dnia żałował, że pospieszył się tego pamiętnego dnia. Nie przemyślał dokładnie wszystkich aspektów planu. I teraz żałował, ach, jak żałował! Płacił więc za błędy młodości. A cena była wysoka. Spojrzał z niesmakiem na Śmierciożerców; otaczali go sami idioci, zdawał sobie z tego sprawę. Większość dołączyła ze strachu - to też wiedział, a jednak trzymał ich przy sobie, specjalnie na takie okazje, jak ta.
- Mam wspaniałe wiadomości - zaczął bez cienia zachwytu - Już wkrótce nasi najmłodsi towarzysze staną się pełnoprawnymi - zniżył głos, niemalże rozbawiony - Śmierciożercami - Widział rozpacz kryjącą się za bezwyrazową maską u rodzin wspomnianych. Tacy słabi. Napawając się każdą kroplą potu na ich zmęczonych twarzach, wygodnie oparł się o blat - Jednak nie nastąpi to tak od razu, musicie mi wybaczyć. Otóż naszym priorytetem jest, moi drodzy - syknął kpiąco - zdobycie pewnej Przepowiedni...



    Osłupiała patrzyłam na korytarz przede mną. Obraz zaczął mi się rozmywać przed oczami, kolana zmiękły, żołądek podszedł do gardła. Pragnęłam tylko stamtąd uciec, nie oglądając za siebie. Poczułam łzy pod powiekami; zacisnęłam je mocno. Tętno z każdą chwilą przyspieszało, adrenalina, buzująca w żyłach, popędzała serce do szybszej pracy.
Opanowanie w trudnej sytuacji – akt największej odwagi.
 Nie chciałam dotykać splamionej ściany, więc pochyliłam się i oparłam dłonie o kolana. Starałam się oddychać miarowo, przymknęłam oczy. Kołatające serce powróciło do przyzwoitego rytmu, mdłości minęły. Wyprostowałam się już pewniej i ponownie spojrzałam przed siebie. Ciemność ograniczała widoczność, ale brunatne kałuże wyraźnie odcinały się na tle podłogi. Powoli szłam, uważając by nie nadepnąć na ciecz. Najbardziej przerażało mnie to, że nic nie słyszałam. Zabójca musiał być mistrzem kamuflażu. Człowiek, który do per­fek­cji opa­nował sztukę ka­muf­lażu, sta­je się więźniem włas­ne­go strachu.  Robotę wykonał w zaledwie kilka minut, nie było innej możliwości. Inaczej spotkałabym go w drodze do Snape'a; czoło oblał mi zimny pot. Jakim cudem Śmierciożerca wdarł się do zamku? Przez umysł przemknęła mi myśl o uczniu, ale wątpię, by nawet Ślizgoni uciekli się do morderstwa pod nosem Umbridge. Inną, najbardziej zastanawiającą rzeczą była ta krew. Wydawało mi się to wręcz absurdalne, by ktoś, kto zdołał niepostrzeżenie przemknąć do Hogwartu, zostawił tyle śladów. Zmarszczyłam brwi. Chyba że… noga poślizgnęła mi się na małej strużce, ale tyle wystarczyło, żebym całym ciałem wylądowała na usmarowanej podłodze. Kiedy poczułam wilgoć pod ubraniem, mdłości powróciły. Ostrożnie wstałam, nieudolnie podpierając się o czysty skrawek marmuru. Miałam nieodparte wrażenie, że te ślady do czegoś mnie doprowadzą, jak to bywa w typowo mugolskich horrorach. I będę ze sobą szczera, nie napawa mnie radością myśl, że miałabym być główną bohaterką tragedii. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nie mogło być jeszcze tak późno, nie rozumiałam, dlaczego było pusto, dlaczego nikt nie wykrył intruza. Ta niepewność potęgowała strach, i tak już coraz bardziej dający się we znaki. Na końcu korytarza było rozwidlenie. W tym miejscu krew kończyła swoją drogę. Powoli podniosłam wzrok na ścianę. Zakręciło mi się w głowie od makabrycznych wyobrażeń. Sunęłam wzrokiem w górę.
- Chyba marzy ci się szlaban, Jackobs – krzyknęłam przerażona i gwałtownie odwróciłam się w stronę głosu. Dracon Malfoy skrzywiony zatykał uszy. – Kobieto, uspokój się. Jeszcze ktoś pomyśli, że coś knujesz – uśmiechnął się na tę myśl złośliwie – Mylę się?
- Malfoy, strasznie mnie wystraszyłeś – nie mogąc jeszcze wyjść z szoku, trzymałam za pierś.
- Ty chyba naprawdę masz coś na sumieniu – parsknął i podrapał się po głowie. Wyglądało to tak ludzko, że niemal się uśmiechnęłam. Nagle coś zrozumiałam.
- Malfoy, spójrz za siebie – nakazałam. Blondyn nieco zdziwiony zrobił, o co poprosiłam i wzruszył ramionami.
- Twoje próby nastraszenia są odrobinkę – zbliżył palce, żeby pokazać odległość – żałosne – dokończył. Wywróciłam oczami.
- Przyjrzyj się podłodze. Niczego nie widzisz? – pokręcił głową. Zaczynał mnie denerwować – Jak możesz zachowywać się tak spokojnie teraz? Nie boisz się, że ten ktoś jeszcze tu jest? Że ta krew… że to w ogóle jest krew?! Jak możesz być taki spokojny! – ostatnie słowo wykrzyczałam.
- Krew? Jaka krew? O czym ty mówisz, Jackobs – przyglądał mi się uważnie. Nie śmiał się, nie kpił. Po prostu patrzył. Jeszcze bardziej wytrąciło mnie to z równowagi.
- Nie kłam, idioto! Rozejrzyj się! Spójrz na mnie, jestem cała w tym czymś – załkałam – mam czyjąś śmierć na sobie – mówiłam łamiącym się głosem – Jak możesz w takiej sytuacji zachować spokój – zakończyłam i zerknęłam na chłopaka. Z jego oczu emanowała niepewność i niezrozumienie. Czyżby u d a w a ł?
- Dobrze się czujesz? – zapytał ostrożnie. Pokręciłam głową i przygryzłam wargę. Poczułam metaliczny smak.
- Tu wszędzie jest pełno krwi. Wszędzie widzę krew – zacisnęłam powieki. Poczułam dłoń na ramieniu.
- Tu nic nie ma, Jackobs, nic tutaj nie ma, zobacz – wskazał feralny korytarz. Bałam się, wstyd przyznać, ale bałam się widoku i wyobrażeń o możliwościach rozniesienia tej cieczy. Tak cholernie się tego bałam. – Zaufaj mi i spójrz – kolejny raz pokręciłam głową. Rozbawił mnie. Poruszył kwestię zaufania, na co pracuję się czasem wiele lat, on wymaga tego ode mnie, uprzednio wyraźnie dając do zrozumienia, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Doprawdy komiczne. A jednak posłuchałam. Czując napięcie przerażenia w każdym mięśniu, spojrzałam. Pożałowałam tego bardziej, niż mogłam sądzić. Pisnęłam i znów zacisnęłam powieki - Powinnaś pójść do Skrzydła Szpitalnego, chyba jesteś zmęczona - zrezygnowany westchnął - To zwykłe przywidzenie - Poczułam jak jego dłonie powoli zsuwają się z moich ramion. Usłyszałam echo oddalających się kroków. Zostałam sama. Ramiona zadrżały mi na myśl o tym. Łapczywie chwytałam powietrze. Musiałam się przemóc, nie miałam ochoty nocować tutaj. Otworzyłam oczy. Starałam się nie zwracać uwagi na ciemne plamy na podłodze. Ostrożnie szłam przy ścianie. Byłam w punkcie wyjścia. Najszybciej jak umiałam, wybiegłam po schodach z lochów. 
    Żywo opowiadałam Ginevrze o wczorajszych wizjach. Dziewczyna sceptycznie na mnie spojrzała.
- Ale Malfoy nic nie widział? - upewniła się. Pokiwałam głową, nadal przestraszona - Wybacz, ale to wydaje się naprawdę absurdalne. Wyśmiałabym cię, gdybym cię nie znała. Pokaż mi ten korytarz - poprosiła z ciepłym uśmiechem.
    Zszokowana zmrużyłam oczy, czy czegoś nie przegapiłam. Podłoga była nienaruszona. Ani kropelki czerwonej mazi. 
- Widzisz coś? - Ginny zasmucona przyglądała mi się. Pokręciłam przecząco głową.
- Nie rozumiem. Wczoraj było tu mnóstwo krwi. Poślizgnęłam się. Moje rzeczy muszą być ubrudzone - Poszłyśmy do naszej komnaty. Przeszukałam kosz z brudnymi ubraniami, znalazłam wczorajsze szaty. Dokładnie je obejrzałam. Czyste.
    Niepocieszona położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą. Ginny dawno chrapała, ja zastanawiałam się nad wczorajszą nocą. Czy byłam wariatką? Zasnęłam snem wypełnionym marami.


  Słaba. Słaba. Słaba. Jest taka słaba. Chcę krwi, chcę bólu, chcę śmierci. Jej śmierci.  Gdzie ja jestem? Kim jestem. Rozglądam się, ale nic nie widzę. Jestem ślepy. Nasłuchuję, ale nic nie słyszę. Jestem głuchy. Dotykam, jednak nic nie czuję. Stałem się ułomny. Chcę krzyknąć, z mojego gardła nie wydobywa się dźwięk. Czuję tylko głód, żądzę. Muszę to mieć zaraz, teraz. Ból psychiczny rozchodzi się wewnątrz mnie. Palce świerzbią. Przecinam nimi powietrze, wyobrażając sobie, że to jej gardło. A kim jest ona? Moim fatum. Mój morderca. Teraz pamiętam. Paulino Riddle, strzeż się. Nadchodzę.


    Grupa ubranych na czarno postaci deportowała się na obrzeżach angielskiego miasta.  Czarny Pan zlecił im znalezienie człowieka imieniem Arnold Peasegood. Rzekomo pracował on kilka lat temu w Ministerstwie, ale podejrzany o współpracę ze Śmierciożercami został usunięty w tajemnicy przed Ministrem. Był człowiekiem niezwykle inteligentnym, nie chciano skazać go na Azkaban i wieczne potępienie.  Mężczyzna dobrze się ukrył, niemal miesiąc zajęło im odszukanie kryjówki. Nie miał jednak szans, był zbyt słaby.
    Jeden z zamaskowanych po cichu wszedł do kamienicy. Tym razem nie chcieli rozgłosu. Ostrożnie stawiając kroki na skrzypiących schodach, wspiął się do góry. Wychylił głowę zza ściany. Drzwi do sypialni były uchylone, delikatnie je popchnął. Usłyszał przeciągłe chrapanie, skrzywił się. Skinieniem głowy przywołał do siebie towarzyszy, niczym myszy idące za nim cicho. Otoczyli łóżko mężczyzny. Przywódca grupy szturchnął śpiącego. Staruszek wzdrygnął się przerażony. Rozgorączkowane spojrzenie omiotło skąpany w ciemności pokój.
- Kim jesteście - wyjąkał.
- Przeznaczeniem - sarknął jeden ze Śmierciożerców - Odpowiesz na nasze pytania, a my zastanowimy się na podstawie odpowiedzi, czy zabić cię boleśnie, czy boleśniej - uśmiechnął się okrutnie. Arnold gwałtownie zbladł.
- Pytajcie - stęknął. Grupa zaśmiała się. Przyzwolenie przyjęte.
- Gdzie jest Przepowiednia - na czole mężczyzny pojawiły się krople potu. Wycelowane w niego różdżki nie pomagały się skupić.
- Przepowiednia? - powtórzył.
- Ta Przepowiednia. O Harrym Potterze - warknął zniecierpliwiony sługa.
- Nie wiem, o czym mówicie - spłoszone spojrzenie przeniósł na kołdrę.
- Może mały impuls pomoże. Crucio - dom wypełnił się wrzaskiem. Śmierciożercy zaklęli. Cichą akcję szlag wziął.
- Jugson, skończ, bo zaraz zleci się Ministerstwo - syknął przywódca. Wspomniany niechętnie przerwał klątwę. Arnold był bliski omdlenia. Jego wiek nie był odpowiedni dla takich "impulsów".
- Ostatni raz pytamy. Potem będziemy zmuszeni zniszczyć całe miasto, a ty posiedzisz w naszej celi. W końcu się dowiemy, sposób nie jest istotny i tak już pewnie ktoś tu biegnie. Muszą zginąć - Peasegood załkał żałośnie. Nie miał wyboru, zgnije w brudnych lochach, majacząc w chorobie.
- Nic wam nie powiem - wycharczał z trudem i przymknął oczy w oczekiwaniu na nową falę bólu. Taki słaby.
- Wedle życzenia - szef grupy wydał wyraźnie polecenie. Niszczyć.



Jestem coraz bliżej, czuję smród agresji i bólu. Podnieca mnie to bardzo. Zaczynam szaleć. Chcę krwi, chcę bólu, chcę śmierci. Już widzę mój cel. Widzę Cię, kochana przyjaciółko, dołącz do mnie, ma miła. W szaleńczej żądzy wpadam do ciemnego pomieszczenia. Mackami chwytam pierwszą osobę z brzegu. Wpijam szpony w kruche ciało, zatapiam w mięśniach, przebijam się przez kości. Czuję każde najmniejsze gruchnięcie. Upajam się rozdzierającym wrzaskiem. Pozostali odskoczyli przerażeni. Oniemiali patrzyli jak jego koledze odpada ramię, nie widzą mnie. A ja mam wrażenie, że ich kojarzę. Spoglądam na coś, co trzymam w dłoni. Urwana ręka ucieka krwią. Chcę się uśmiechnąć. Potrafię się uśmiechać? Chcę też więcej. Umiem zdobyć. Omijam okaleczonego mężczyznę, rzucam się na kolejnego. Wgryzam się w jego brzuch. Nie jestem wampirem, nie piję krwi. Ja żywię się śmiercią. Słyszę plusk przerywanych narządów. Serce mi przyspiesza, puls mknie. Czy ja mam serce? Chcąc odrzucić tłoczące się myśli, zaciskam szczękę. Gorąca jeszcze krew ścieka mi po brodzie. Nastąpiła ogólna panika. Ci, co chcą przede mną uciec, giną jako kolejni. Zostaje dwóch. Jednemu z nich długie blond pasma wychyliły się zza maski. Powolnym ruchem zdejmuję z jego twarzy okrycie. Rozbiegane jasne oczy lustrowały pomieszczenie. Na zielonkawej twarzy odmalowało się obrzydzenie, był bliski zwrócenia posiłku, najwyraźniej. Syknąłem groźnie, włosy na jego skórze nastroszyły się.
- Kim jesteś - wyjąkał. Słaby.
- Przeznaczeniem - warczę na tyle głośno, aby zrozumiał każde moje słowo. Jego strach spotęgowany był tym, że nie widział sprawcy. Bo jak można widzieć umęczone widmo? - To ja decyduję czy zginiesz boleśnie, czy boleśniej - źrenice blondyna rozszerzył się w osłupieniu. Od niechcenia zwracam się w stronę starca i zanurzam palce w sercu. Pulsujący mięsień słabnie. Skończyłem. Dziękuję Ci, Przyjaciółko. Dziękuję za pomoc, ma Śmierci. Zemsta rozpoczęta, Paulino Riddle.*

* czas zmieniony umyślnie

Wyszło nieco makabrycznie, ale akcja zaczyna się porządnie rozwijać. Mkniemy ku końcowi Księgi I. Życzę wszystkim zwariowanego Sylwestra i niezwykłego Nowego Roku 2013 :)

8 komentarzy:

  1. Nie rozumiem, nie rozumiem co się dzieje, a wolałabym zrozumieć przed końcem. Dlatego potrzebuję następnych rozdziałów, prędko. Zbyt szybko się czyta, zbyt bardzo wciąga, żeby przerywać w takim momencie. I co, jeżeli znów zamilkniesz na dłuższy czas? Nie podaruję.
    A tak ogólnie, rozdział, według mnie, znacznie lepszy niż poprzednie. Tutaj widać pewną dojrzałość, która wychodzi spod Twojej ręki. Tam wciąż bawiłaś się humorem i dziecinnością postaci. Te cztery miesiące zmieniły charakter opowiadania, wcale nie na gorszy. Daj nam go poznać lepiej i pisz szybciej i więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, jest kilka niewyjaśnionych wątków i czytając poprzednie rozdziały, mam wrażenie, że nieco się po drodze pogubiłam. Staram się usystematyzować przebieg wydarzeń, żeby wyszło logiczne połączenie. Obiecuję, że kolejny rozdział będzie wkrótce, może nawet uda się przed Nowym Rokiem, ale już aż tak nie zapowiadam daty ;)
      Tę część pisało mi się nadzwyczaj łatwo, nawet łatwiej niż te "humorystyczne" - jak to określiłaś. Nieco ponad godzinkę i gotowe.
      Cieszę się, że Ci się podobało, Twoja opinia wiele dla mnie znaczy, kochana. Bałam się, że wyjdzie zbyt duży kontrast, za poważnie. Tak, te kilka miesięcy dały sięwe znaki, oby wyszło na dobre.
      Teraz czekam na Twój rozdział!

      Usuń
  2. Powinnam się wstydzić bo parę rozdziałów mi uciekło, ale dzisiaj wieczorem do tego siądę i na nowo przeczytam opowiadanie dla odświeżenia pamięci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym nie dostałam żadnej wiadomości o Twoim powrocie ;D

      Usuń
    2. Nadrabiaj, nadrabiaj :)
      Cavalla

      Usuń
  3. I nareszcie skończyłam. Nie sądziłam, że zajmie mi to aż tyle dni, ale chyba doszłam wreszcie do sedna, choć jeszcze wszystko mi się mota.
    Cieszę się, że wróciłaś do pisania. Rozdział ten podobał mi się, ponieważ niewiele w nim zdradzałaś, a w historiach to już stało się naprawdę rzadkością.

    Czekam na następny.
    Pozdrawiam, Donna

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam za reklamę
    Adrien Wood była normalną dziewczyną, miała przyjaciół orza kochającą rodzinę. Wszystko się zmienia ,gdy dziewczynę atakuje minotaur, trafia wtedy do obozu dla herosów,gdzie poznaje cudownego chłopaka. Po jakimś czasie rusza na misje, ale po powrocie nie jest już to ten sam Luke....
    tozsamosc-herosa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akceptuję spam, jednak gdyby autorka chociaż pofatygowała się wstawić go do odpowiedniej zakładki :c

      Usuń

Treść właśnością Cavalli. Motyw Rewelacja. Obsługiwane przez usługę Blogger.